Bilans pobytu mam calkiem niezly - minus 1,1 kilograma. Da sie zyc, mimo piwek i Rivelli ;) Teraz kilka totalnie nerwowych dni, bo musze przed wspolnym urlopem dopiac mnostwo roznych rzeczy, musze tez uszyc dzieciakom jakies tony ubran na lato, bo maja za malo, musze przesortowac materialy na studia, zdecydowac sie co ze soba zabieram i na czym sie skupie i ewentualnie wypisac sie z jednego egzaminu, jesli dojde do wniosku, ze jest mi za duzo. Sama nie wiem - z jednej strony zostalo mi za duzo do zrobienia, to juz tylko 6 tygodni, z czego 3 na urlopie, z drugiej strasznie mi zal rezygnowac z jednego egzaminu i przedluzac w sumie przez to studia (jakos nie wyobrazam sobie pociagniecia az 4 modulow w nastepnym semestrze, i to nawet pomimo tego, ze Lars bedzie juz w przedszkolu). Tja, nadzieja umiera ostatnia.
Na razie odhaczam moja liste rzeczy do zrobienia, kawaleczek po kawaleczku, zeby nie panikowac po drodze.