11 i 12 TdM upłynęły mi pod znakiem ~10 km luźnych biegów z elementami siły biegowej. Czyli po ludzku mówiąc, biegałam pod górkę Dwa treningi po godzinie, bez forsowania tempa, jak to w tygodniu przedstartowym. Ból w piszczelach już nie tak ostry jak w niedzielę, mimo że czuję zmęczenie tych mięśni. Na szczęście w trakcie wysiłku nie czuję nawet lekkiego skurczu.
Drugą obolałą częścią mojego jestestwa jest tyłek. Dałam sobie wczoraj w kość moimi ulubionymi ćwiczeniami i teraz mam za swoje - ledwo wczoraj wstawałam z krzesła, nie mówiąc już o siedzeniu na twardym czy wchodzeniu po schodach.
Wniosek - do niedzieli nie katować tyłów ! Niczym, nigdy ani nigdzie !
W ogóle czeka mnie jeszcze lekkie rozbieganie w sobotę, a w niedzielę o 11 ruszamy z Rynku ! Ach już się nie mogę doczekać, bosko będzie
Kolejną sprawą jest moje studenckie jedzenie...a raczej mocno burżujskie jedzenie, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się odżywiałam, serio ! Łososie, szpinak, awokado... szaleństwo po prostu. Ale dopiero początek roku, więc spokojnie, dobry początek nie będzie trwał wiecznie niestety.
W tytule obiecałam motywację i jak powiedziałam, tak zrobię. Oprócz obrazków, zaczęłam wreszcie widzieć i odczuwać efekty systematycznych treningów zgodnych z planem. Może sobie wmawiam, może nie, dowiem się za tydzień, kiedy w końcu odwiedzę dom i szklaną sukę w łazience. Tak czy inaczej, czuję się dobrze i chyba też dobrze wyglądam. No mniejsza. Jednak oczy nadal mi się świecą do lasek z motywacji i sama znalazłam też trochę "fitspiracji"
figura absolutnie idealna
Super super, wszystko pięknie ładnie, ale co z tego, skoro tak bardzo w góry mi się chce !
Trzymajcie się ciepło i bezkontuzyjnie (Vess ! :* )