Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Bomba kaloryczna? - zadecydowałam, że chcę ;)


Byłam na weselu. Od strony towarzyskiej było fajnie (z jednym wyjątkiem, ale nie o tym tutaj). To był dla "egzamin" z tego, czy naprawdę potrafię powiedzieć "nie dla słodyczy!"... I zdałam. Zjadłam co prawda kawałek tortu i jeden kawałek ciasta, i tak wiem, że to bomba kaloryczna. I inne dania które były nie byłyzbyt dobre dla osoby zdrowo odżywiającej się. Jednak to jeden raz, nie zamierzam dać się zwariować i załamywać z tego powodu. Dlaczego więc piszę, że zdałam ten egzamin? Otóż, zjadłam, bo chciałam zjeść. Nie dlatego, że przede mną było mnóstwo słodkiego, a ja nie mogłam się powstrzymać jak to bywało w przeszłości. Gdybym była na tym weselu przed czerwcem tego roku, to bym zjadła z 6-7 takich kawałków ciasta + tort + lody, które oddałam komuś uszczęśliwiając go, że dostał jeszcze jedną porcję. Teraz to nie mój organizm decyduje, czy zjem batonika, ciasto czy coś innego czekoladowego, tylko robię to ja. Przez całe wesele wypiłam też mnóstwo wody z cytryną - najzdrowszą rzecz do picia jaką znalazłam. Chodź przed moim nosem stały same pyszności - gazowane, napoje, soki słodzone. Nie tknęłam tego. Po zjedzeniu ciasta powiedziało mi się nawet "kurde, sam cukier", ktoś odpowiedział, że "może i tak, ale jakie pyszne" :P Jeszcze w domu są słodycze z wesela, i nie, na mnie to nie działa. Zjadam owoce, które dostaliśmy ;) 

Zauważyłam, że mam ochotę się rzucić na słodkie, jak chodzę głodna po supermarkecie. Zawsze myślałam, że żeby na zakupy nie chodzić głodnym to taka zasada, która w praktyce się nie sprawdza. A jednak, człowiek nie sprawdzi w praktyce, a potem żyje w błędnym przekonaniu. A to już lepiej w płatki górskie/warzywa/owoce/twarogi zainwestować i stworzyć coś wartościowego i pysznego do jedzenia.

Tymczasem wracam do ćwiczeń, bo o ile ja i zdrowe jedzenie się polubiliśmy, o tyle ja i ćwiczenia się dopiero poznajemy - i wiążę nadzieje na przyjaźń :)