Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Tydzień 2


Sobota-zjedzone aż 7 posiłków, ale za to zdrowych:) Sportowo-80 minut maszerowania z facetem:D
Niedziela-sportowo-55minut ćwiczeń-marsz z psem, brzuszki, rozciąganie. To rano. A po południu, poobiednia wycieczka rowerem. Aż 105minut, więc razem 165minut. W kwestii jedzenia-o jeden posiłek za dużo, on sam zresztą też za duży. Ale znów zdrowy. No i co najważniejsze-odmówiłam sobie ciasta. Pysznego tiramisu, które bardzo rzadko jest u nas w domu.
Poniedziałek-posiłki dość nieregularne. Śniadanie kanapki z szynką, później jabłko, dalej naleśniki ze szpinakiem i dłuuuga przerwa. A wieczorem-BIG BAMBI, jajecznica z dwóch jajek, a na samiutki koniec mały jogurt naturalny z mieszanką (orzechy włoskie, migdały, rodzynki). Sportu nie było, chyba, że liczyć kłusowanie po galerii i spacer do domu:)
Wtorek- najważniejsza rzecz tego dnia: z a c z ę ł a m   b i e g a ć !!! 50 minut marszobiegu, 10 minut rozciągania. Jedeniowo-w miarę możliwości regularnie, ale... na kolację dwa wielkie naleśniki z farszem warzywnym i sosem czosnkowym. Pychota, ale nie do końca najzdrowsze z racji na ilość i ciasto naleśnikowe.
Środa-70minut marszu, sama przyjemność. Spożywczo-zdrowo :D Regularnie, ilościowo w miarę ok, tylko w południe 2x płatki z mlekiem, niezbyt odchudzająco. Co istotnego? Oparłam się dwóm pokusom- cieputkim, świeżutkim, pachnącym kajzerkom prosto z pieca (nie kupiłam wcale, by nie korciły). Druga to słodycze, mega chęć miałam na jakiś wafelek, batonik, cokolwiek. Wytrzymałam-nie kupiłam=nie zjadłam:)
Czwartek - 6:40 marszobieg (45minut) Było cudownie, forma słabiutka, ale wyrobię się. Po bieganiu z przyjaciółką uświadomiłam sobie, że właściwie to nie jest ze mną najgorzej. Nie miałam nawet zakwasów. Jedyny problem to oddech. Po pewnym czasie wypadam z rytmu i łapię go łapczywie. To kwestia wypracowania. Rok temu też tak było. Za to koło 17 nastąpiło załamanie i najadłam się góóóry lodów krówkowych. I 4 wafle ryżowe. Reszta dnia w porządku, bez komplikacji.
Piątek-tu nie ma się czym chwalić. Ani sportu, ani diety. Było w planach poranne bieganie, ale jednak jedyny taki dzień w tygodniu kazał mi spać:D Dietowo-wielkie śniadanie, ale zdrowe. Zdrowe też drugie śniadanie i obiad. Ale koło 17:30 kryzysowo-kilka paluszków. A później kilka orzechów w czekoladzie i polewie. Były pyyyyszne. Ale czy warto, aż tak marnować te wyćwiczone/wypocone kalorie?

W tym tygodniu było 420/420 minut ćwiczeń. Schudłam dokładnie 0,5kg. W sumie dobry wynik, ale mnie nie zadowala. Obwody częściowo spadły. A jeden skoczył w górę, ten z brzucha. Nie martwię się tym:) Zaczynam kolejny tydzień pozytywnie nastawiona:)
Powinnam bardziej pilnować się z dietą. To już nie są żarty. Dążę przecież do konkretnego celu. Trzeba zacząć regularne bieganie.
  • lemoniadka

    lemoniadka

    14 kwietnia 2013, 16:18

    Widzisz , jest spadek , jest! Gratuluję :) nikt nie jest idealny gdy zaczyna dietowanie... ;)