Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
śliwka, zakwasy i wypieki.


Zapałałam miłością do drugiego klubu fitness, na który mam karnet. Jest 450 m dalej od tego, do którego chodziłam, ale za to większy, przytulniejszy i panienki w recepcji nie są nadęte jak te w GK (zarzut często pojawiający się w recenzjach na fb).

Dziś zakwasy dręczą moje uda i mięśnie piersiowe większe. Pierwsze to "zasługa" zabawy z aplikacją do przysiadów, a drugie to efekt treningu ułożonego przez Trenerinę o Złym Spojrzeniu*.

Jutro pilates. Uwielbiam pilates, choć zawsze potem mam takie zakwasy, że wstać z łóżka nie mogę. Odczuwam masochistyczną przyjemność płynącą z katowania mięśni głębokich.

* wiem, że trener płci żeńskiej to trenerka, ale w tej wersji całość brzmi demonicznie i krwiożerczo, i oddaje ducha tego spojrzenia


jem.

ś. grahamka ze szynką, ogórkiem i musztardą, kawka z mlekiem

II. baton z granoli - szczegóły w dalszej części wpisu

o. zupa z pora na domowym rosole, quenelles z indyka jako mięsna wkładka

pk. kanapki ze serkiem śmietankowym z cynamonem


Baton z granoli. Sama granola była wyjątkowo pechową produkcją. Dwudziestego marca ubolewałam nad problemami z pieczeniem oraz horrendalną ceną całości. Tydzień później złamałam całkiem niedawno plombowaną piątkę na suszonej moreli, żrąc to na sucho. Stwierdziłam, że muszę w końcu spożytkować to cholerstwo, zwłaszcza, że według przepisu "przeterminowało się" trzeciego kwietnia.

Zostało mi 200 g tej nieszczęsnej granoli, dosypałam 50 g otrąb owsianych i wrzuciłam do malaksera. Hałasując niemiłosiernie starłam całość na pył. W misce wymieszałam proszek granolowy z dwoma żółtkami roztrzepanymi z połową szklanki mleka. Ubiłam dwa białka i dodałam, delikatnie mieszając. Przełożyłam do tortownicy i piekłam w 180°C przez pół godziny.

Jest godzina 11:10, wypiek jeszcze się studzi. Po dotyku czuję, że będzie ciamkaśny i dobrze się pokroi na batony, które będę pożerać przed porannymi fitnessami, żeby nie ćwiczyć na czczo. A jutro relacja z krojenia tego cuda i wrażeń smakowych.


Ten tytuł... Prawie jak jakiś bestseller literatury kobiecej.

Epickiego poniedziałku. (alkohol)