Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
:)


Od ponad tygodnia żywię się głównie owocami, o chlebie w ogóle nie pamiętam już i nie brakuje mi go, nie wspominam produktów zwierzęcych, bo od dawna ich już nie ma w moim jadłospisie.

Mój dzień wygląda np. tak:

szklanka wody po przebudzeniu

szklanka wody z cytryną przed śniadaniem

kolejna szklanka wody do popicia piguł na tarczycę

śniadanie: szejk np. z 4 bananów, melona, mleka z orzechów laskowych lub migdałów, odrobina cynamonu i imbiru (czasem dodaję kilka liści zieleniny)

jeśli zrobię się głodna po ok.2-3 godzinach, to przegryzam owoce, np. dzisiaj zjadłam ananasa (całego, świeżego, dojrzałego oczywiście)

obiad: zazwyczaj zjadam coś ciepłego - dzisiaj miałam ciecierzycę z makaronem razowym, cebulką i 3 rodzajami papryki (po pół każdej dałam na szklankę makaronu i 2 szklanki ugotowanej ciecierzycy) plus przyprawy i zioła

popołudniu: 2 mandarynki, jabłko

kolacja: przecierowy sok - mango, banan, jabłko, 4 liście jarmużu, pomarańcz - PYCHAAA!!!:)))

Mam mnóstwo energii, czasem nie wiem, jak ją zużytkować. Hormony tarczycy są od dłuższego czasu w normie, ale dopiero w ciągu ostatniego tygodnia zaczęłam czuć się tak dobrze! 

Ćwiczę jogę i wyprowadzam psa i synka na spacery. 

Oczywiście mam mnóstwo bieganiny z małym małpiszonem na codzień, na co zużywam mnóstwo energii.

Staram się jeść intuicyjnie, ale czytam mnóstwo, szczególnie blogów nt. surowej diety wegańskiej. Pobrałam też plik z netu "The 80/10/10 Diet" dr Grahama i zaczęłam czytać. Słucham audycji w internecie i oglądam filmy na tubie w tym temacie.

Rozwijam się wewnętrznie bez żadnego wysiłku, zmieniają się moje poglądy na wiele spraw, podjęłam również ważne życiowe decyzje, które będę musiała przedyskutować z moim tatą, kiedy polecę na święta do PL. 
Wiem, że sobie poradzę, bo w tak trudnej sytuacji w jakiej byłam postawiona tutaj (od 2 lat praktycznie) poradziłam sobie sama nie prosząc nikogo o pomoc, praktycznie bez udziału osób trzecich (bo takich tu nie mam...). 
Pozostała mi organizacja pomysłu.

Ukończyłam mój kurs foto, więc mogę się już nazwać profesjonalnym fotografem. Pewnie, że na im większej ilości warsztatów i eventów się pojawię, tym lepiej dla mnie. Raczej nie pałam chęcią pracy z modelami, więc robię to z ciekawości i spotkania innych ludzi, natomiast przyda mi się na pewno umiejętność pracy z dziećmi w różnym wieku i dorosłymi również.
Dyplom otrzymałam, teraz pozostało mi go oprawić w ramki - leciał aż z Australii:)))

Fizycznie czuję się świetnie, psychicznie - różnie z tym bywa, ale pozytywnie raczej.

To tyle nt. moich nowinek:)

PS. Klucz do chudnięcia nie leży w ograniczaniu węglowodanów (które są dla nas paliwem - i dla mózgu i dla mięśni), ale tłuszczów, szczególnie tych pochodzenia zwierzęcego. Tyjemy od tłuszczów i nadmiaru białka. Brak energii bierze się z tego również. Z natury jesteśmy owocożerni i tak powinna wyglądać nasza dieta. 
Przemysł i koncerny wmawiają nam bzdury, a my w nie wierzymy, bo nie mamy czasu na czytanie książek (przecież oglądamy bzdurne programy i reklamy mleka, serów, wędlin w tym czasie), studiowanie artykułów itp. Badania dotyczą przeciętnego mięsożercy, a nie człowieka na wegańskiej diecie. Niedobór B12 to mit - to witamina potrzebna do przerobu mięsa właśnie i dla wegan nie ma żadnego znaczenia. 
Nie dajcie sobą manipulować, bo producenci śmieciowej żywności zarabiają na tym, a nie sadownicy... Owoce nie potrzebują reklamy - za to wszelkie inne produkty i owszem... Mnie dało to sporo do myślenia już jakiś czas temu, teraz przyszedł czas na czyny;)