Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Odhaczam tematy z listy...


...bo muszę się w końcu "artystycznie wyżyć". Lubię tu pisać, dobrze mi to robi. Soł uprawiam ten ekshibicjonizm i jeszcze liczę na to, że ktoś mnie czyta ;)

 

Temat pierwszy: "Są jeszcze uczciwi ludzie na tym świecie"

 

Śledzik był. We wtorek. Któryś tam - rachubę już straciłam. Małżonek mój - jak co roku*** od siedemnastu lat - wyruszył z przyjaciółmi z liceum w miasto. "Trasa bardzo dobrze znana - od jednego baru do baru". Tak po prawdzie to chłopaki najpierw idą konsumować alk w miejscu publicznym - to znaczy na Kamiennej Górze - później do jakiejś knajpy a kończą często w Gdyniance na pizzy. Stałym elementem jest zawsze Kamienna Góra. Jak kiedyś ich przymkną za to picie w miejscu publicznym to ja wtedy Zosi wytłumaczę, że jak już będzie miała wielką chęć się napić, to przynajmniej niech zrobi to kulturalnie - w domku albo knajpce - bo w przeciwnym razie skończy, jak Tatuś, na komisariacie :P

No dobra, styknie wstępu. Wracając do uczciwych ludzi i niemożebnego farta.

Śledzik był. Małżonek wyruszył w miasto a ja z Zochaczem pokazać się pani doktor, bo coś miała Młoda katar i pokasływała - chciałam się upewnić, że to zwykła infekcja a nie jakieś gorsze cudo oskrzelowe. Wylazłam od lekarza uchachana, bo nic Zosiakowi groźnego nie było i zadzwoniłam do WSzPM, że z Zosiakiem ok i jedziemy jeszcze do Tesco a gdyby chciał wracać do domu, niechże da mi znać - przyjadę po niego. On zaś zakomunikował, że "siedzą właśnie w jakiejś obskurnej knajpie i zaraz idą na Kamienną". Tak sobie pogadaliśmy, rozłączyłam się i nieco zmodyfikowałam plany - najpierw pojechałam po Rodziców i z nimi uderzyłam do Teskacza. O czym radośnie poinformowałam smsem Maćka. Po zakupach pojechałyśmy jeszcze z Zosią do moich Rodziców - żeby sobie pogadać - tak więc do domu jechałam dopiero ok. 20, kiedy moje dziecko stanowczo zażądało powrotu. I tak sobie jechałam i dumałam, czemuż to mój Małżonek do mnie nie dzwoni ani na smsa nie odpowiada. No i mnie to zaczęło nieco martwić, więc wydłubałam telefon i - niezgodnie z przepisami ruchu drogowego, mea culpa - zaczęłam dzwonić. Nie odebrał prywatnego, to zadzwoniłam na służbowy. Pojechałam nieco naokoło, żeby "w razie niemca" móc spokojnie pojechać do Centrum po pijaczynę bez zawracania i krążenia. Nie odbiera. Dzwonię znów na prywatny. Jeden sygnał, drugi, trzeci, dziesiąty. Nic. Znów dzwonię na służbowy - jeden sygnał, drugi, trzeci, dziesiąty. Cisza. Zdenerwowałam się. Upierdliwie wybieram numer prywatny a w głowie kłębią mi się wizje, że ktoś ich napadł i teraz mój nieprzytomny i z lekka dziabnięty mąż leży gdzieś na Kamiennej Górze i krwawi. Czwarty telefon, piąty, szósty - oooooo. Odebrane! I rozłączone. Wizja nieprzytomnego Maćka wzbogaciła się dodatkowo o opryszka, który mu teraz przeszukuje kieszenie i wizję kolegów z porozbijanymi głowami. Siódmy telefon a w słuchawce głos obcego typa "halo?" Pociemniało mi w oczach i dostałam zawału... Ponieważ ja zaniemówiłam, to mówił on - że na spacerze z psem był i usłyszał, że gdzieś dzwoni telefon i ponieważ telefon dzwonił długo, to miał szansę go znaleźć. Nic nie wspomniał o poniewierających się w okolicy zwłokach, to zdołałam wydobyć z siebie głos i wyjaśniłam, że jestem upierdliwą żoną. Pan się roześmiał i zapytał, gdzie mieszkam - może telefon podrzucić. No jasne, na Wiczlino :D Umówiłam się z nim, że podrzuci mi telefon następnego dnia do pracy - jemu do Redłowa pasowało, bo coś tam w okolicy miał załatwiać. Byłam na tyle przytomna, że poprosiłam go o odebranie telefonu, gdybym jeszcze zadzwoniła.

No dobra, to już wiem, że Maciek zgubił telefon prywatny. Tylko czemu nie odbiera służbowego? Czyżby też zgubił? No niemożliwe, co oni robili? Tarzali się w tym śniegu, czy co? No cóż - trzeba zadzwonić do któregoś z chłopaków i powiedzieć Gajolowi, że sierota i telefony gubi. Hmmm... Zadzwonić, taaaa... Nie mam numeru do któregokolwiek z nich... I kto tu jest sierota? Wykonałam jeszcze jeden telefon - do Szwagierki - ona na pewno ma ich numery, to przecież jej koledzy z liceum! Telefon odebrał Szwagier, który bez zbędnych ceregieli podał mi numer do Szyny. Dzwonię. Telefon wyłączony.... Taaa... Znów dzwonię do Szwagra - biorę kolejny numer. W czasie moich rozmów z obcym panem i Szwagrem zdążyłam dojechać do chatki. Siedzę w garażu i zamiast rozpakować Zochę, to dzwonię po znajomych, no czad. Zatelefonowałam do Słomy. "Cześć Maćku (tak tak, on też Maciek), tu Magda Gajewska i nie żona Koncego (moja Szwagierka to też Magda - do tej pory mówi, że ukradłam jej tożsamość :P) a Gajola. Mógłbyś mi dać mojego Męża?" WSzPM nieco zadziwiony, że dzwonię do Słomy. Zaczynam od pytania, czy ma komórkę służbową, bo prywatna już się znalazła. "Jak to się znalazła?" Upierdliwie żądam sprawdzenia, czy ma służbową, klucze i portfel. No i się pytam, co robili, że pogubił stafy. Rzeczywiście się tarzali - myli się śniegiem, dzieciaki ;) No, komórki służbowej brak, klucze i portfel są. Czad. "Idźcie, chłopaki, poszukać tego telefonu...." Za chwilę Gajol dzwoni - służbowa się znalazła, ufff... No więcej szczęścia, niż rozumu :)

Ale to nie koniec moi mili. Maciej przyjechał do domu i musiałam mu lecieć otworzyć - okazało się, że kluczy także nie ma. I teraz pytanie - zgubił je również podczas śnieżnej bitwy i na Kamiennej można ich szukać, czy biegnąc na autobus i dupa zbita? Rano, przed pracą, pojechał na Kamienną. Nie ma...  Pocieszam chłopa, żeby wyluzował - komórki są a klucze i tak wymieniamy. I że ja naprawdę mu wierzę, że to nie jest tak, że się nawalił i trzody narobił - na trzeźwo też by zgubił, bo miał pootwierane kieszenie kiedy chłopaki go "napadli". I że jeszcze po pracy pojedzie poszukać, może się znajdą. No, może...

Pan mi przywiózł do pracy komórkę Maćka - przyjechał wielkim, czarnym, terenowym autem a sam był ubrany w kurtkę moro US Army. Na bank miał wilczura albo dobermana :) Wzruszyłam się - nie dość, że znalazł, to jeszcze oddał, nie chciał wziąć łyskaczyka i czekoladek (no wziął, wziął :)) i - co najlepsze - jeszcze przywiózł zgubę. Stąd mój tytuł: "Są jeszcze uczciwi ludzie na tym świecie".

 

Wiecie co - w tym tempie opisywania, to ja tu zakwitnę do przyszłego czwartku :D

 

Buziaki niemal sobotnie!

 

Dobranoc :)

 

 PS. Aha - żeby nie było. Klucze Maciek też znalazł, na Kamiennej, jak jeszcze raz pojechał szukać, już po pracy :) Skuteczność stuprocentowa ;)

 

________________________________________________________

***No dobra - kiedyś go nie było, bo w Poznaniu siedział. W pracy. No nie zdążyłby dojechać - zazwyczaj albo wolne brał albo się z pracy urywał. Przeżyć tej nieobecności chyba do tej pory nie może ;)

  • WooHoo

    WooHoo

    27 lutego 2010, 16:28

    niezła historia.... :D

  • Darka35

    Darka35

    27 lutego 2010, 15:03

    Full spontan to jest to!!! Przedwiosenno-optymistyczne pozdrowienia:-)

  • posypka

    posypka

    27 lutego 2010, 08:28

    no faktycznie śledzika zapamietasz :) a twoj pamietnik zawsze sie czyta :)

  • Nattina

    Nattina

    27 lutego 2010, 08:10

    jaka ładna historia z "hepyendem" :)

  • vitafit1985

    vitafit1985

    26 lutego 2010, 23:57

    Ubawiłam się:) Istna komedia:D Dobrze, że zakończenie też szczęśliwe:)