....i masakrycznie zaspałam :( Znów w nocy prądu musiało nie być, bo rozregulował mi się radiobudzik. No i klops - o 8.30 obudził mnie sms mojej pracowej koleżanki, czy aby może już jadę, czy o co chodzi? W ciągu niespełna 35 minut byłam umyta, wysuszona (i nawet nie mam przesadnego tapira na głowie), wymejkapowana (powiedzmy), ubrana (wbiłam się w końcu w te dżinsy.... wzięłam je na śpiąco, hy hy :) trochę cisną, ale mogę oddychać :P) i spakowana. I fuczaki nakarmiłam i kuwetki im sprzątnęłam. Jak na poranek, to niezły czas, muszę przyznać ;)
W pracy stosik na biurku niestety nie chce się zmniejszyć. A teraz jeszcze przyszłam sobie do pracy, jak ta pańcia, 1,5 godziny po czasie. I zamiast się wziąć za raporty, to wlazłam tutaj, ajejej. Pełen blond, naprawdę :|
A po pracy dalej w dzikim pędzie - do domu obiad wydziergać (dziś mam zupę pieczarkową z MAKARONEM, mmmmm :)), fuczaki nakarmić i wyczochrać (ostatnio całuśnie są okrutnie :)), przebrać się i na urodziny Mamusi jazdaaa... Ciekawe, co ja tam zrobię - o wodzie będę siedzieć? Hmmmm... Chyba będę musiała jakiegoś owoca wchłonąć, inaczej przykrość Mamusi zrobię. Gorzej, jak urodziny Mamitsu ze Szwagrem będą robić jednak w "Marioli" - cukierni, w której rok w rok się spotykamy. Cóż - jakoś się przemęczę z lodami "Miss Jogurt" ;)
Zmykam do papirów. Pozdrawiam legutko nerwowo.