Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Schudłam kilogram...


...i zamiast się cieszyć, to nos mam na kwintę. Bo na razie muszę jeszcze chodzić w luźnych na brzuchu koszulach zamiast w tych ślicznych, kolorowych topach, które kupiłam na wiosnę (mając kilka kilogramów mniej), bo kiecka - akurat fajna na jesień - wciąż opina mnie niemiłosiernie i wyglądam jak Michelin (zwłaszcza, gdy założę pod spód rajtki :P), bo spodnie od szarego garnituru nadal ciasne... A to, że w nie wlazłam to co? Pies? ;)

No dobra, nos na kwintę mam z zupełnie innych przyczyn a kilogram w dół (oraz kilka centymetrów) cieszą i dodają skrzydeł :) Vitalią jestem nieco rozczarowana - nie pisałam w pamiętniku, ale miałam rozmowę na czacie z panią dietetyk i aż mnie w pewnym momencie zezłościła. Dobrze, że miałam zapisane komunikaty V., które się wyświetlały (w poście poniżej), bo nie uwierzono w moją wersję wydarzeń ;) A plan, który dostałam kompletnie nie uwzględniał preferencji - zmieniłam i dopasowałam wywróciwszy wszystko do góry nogami. A przecież nie o to chodzi tutaj? Pożaliłam się pani dietetyk, że jestem tu od samego początku, od 2007 r. i takiego bałaganu jeszcze nie było. Ale rozstałyśmy się w zgodzie, he he. A kij tam, ważne, że schudłam. I że nie chodzę wściekle głodna. I że nie robię sobie sieczki w głowie, gdy zdarzy mi się zjeść coś niedozwolonego albo nie o tej godzinie co trzeba.

Nos na kwintę mam, bo zdrowotnie nie-ten-tego. To, że mam niedosłuch żadna dla mnie nowina, od dziecka tak jest, można się przyzwyczaić. Ale ostatnio słyszę dużo gorzej, niż zwykle i wybrałam się do laryngologa. Bo może koreczki w uszach. Albo zapalenie jakieś po ostatniej infekcji się wdało. Albo znów  trąbki się skleiły. No nie, zapalenia nie mam, chociaż w każdej chwili może się zrobić - spuchły mi trąbki słuchowe i  zassały błonę bębenkową. W prawym uchu jeszcze ujdzie, ale z lewym to dramat jakiś. Pani doktor usiłowała przepchać, ale się nie dało. Leki mam brać takie, jakie sama sobie aplikowałam. I powiedziała, że "jeśli nie poprawi się w ciągu dwóch tygodni, to proszę przyjść". Dwa tygodnie?? Nosz kurka, ale ja nie słyszę! No cóż - "tak pani ma i w ogóle to będzie się pani wracać...". Grrr.... Dzień później poszłam do innej pani laryngolog, która powiedziała mi mniej-więcej to samo. Mniej-więcej, bo nie kazała czekać dwa tygodnie, tylko do poniedziałku i jeżeli nie przejdzie, to mam się zgłosić i coś będziemy kombinować. Antybiotyk albo steryd. Buuu... Ale udrożnić moich trąbek też jej się nie udało. Natomiast nie dość, że zrobiła mi audiogram (nie jest gorzej, jak w zeszłym roku, to z pozytywów), to jeszcze dostałam skierowanie na tomokomputer kości skroniowej. Wróciła do tematu operacji, żeby zatrzymać tudzież spowolnić otosklerozę. Ja operacji nie chcę, bo się boję, ale - kureczka - sama nie wiem, co robić. No i stąd mój nos na kwintę.

Ale za to schudłam w miarę bezboleśnie, kilogram. O! Jakoś się muszę pocieszyć :)

I tym optymistycznym akcentem pozdrawiam piątkowo :)

  • mimi123

    mimi123

    6 września 2013, 23:37

    oj oby wszystko bylo dobrze z twoim sluchem ,bo brzmi to troche groznie