Wracam, wracam :D
Kocham Bałtyk, nic na to nie poradzę. Zen i ying jang w jednym. Takiego klimatu nie ma żadne miejsce (jeśli chodzi o morza). Każdy wyjazd to zachwianie pewnych rytuałów, zmiana kuchni, trybu dnia. Ciężko, ale ja po prostu staram się wtedy nie przytyć. No i się udało. Nie tknęłam słodyczy (oprócz oblizywania cieknących lodów mojej córki :D )nie wypiłam ani jednej kawy. Popiwkowałam i owszem i należało się :D
Ale te rybki. Mniam. Nie jestem ich fanką, ale potwierdzam, że jak ryba dobrze zrobiona, to jest rewelacyjna. Gładzica smażona, dorsz z pieca w pomidorach, wędzony śledź na ciepło. Ale były i pierogi ruskie, pizza... Da się nie przytyć. Urlop stanowczo nie jest od chudnięcia :D :D :P Wystarczy kontrolowane MŻ (czytaj: mniej żreć) i z urlopu można wrócić zadowolonym.
Mam zapas jodu na rok :D 2 tygodnie w maju i teraz 8 dni. Czasem 12 godzin na dworze, zawsze blisko plaży albo nad wodą (rzadziej, bo tym razem pogoda nie rozpieszczała tak bardzo jak w maju). Tlen, jod i odrobina zmęczenia, jak to po urlopie z dzieckiem bywa :D
Apeluję: nie psujcie sobie smaku ryby frytkami, ziemniakami czy broń Boże chlebem! Sacrum profanum Mocium Panie :D