Z nowym rokiem przyszło to samo postanowienie co i w zeszłym (dotąd niewypał), schudnąć do wakacji. Chudnięcie rozpoczęłam dopiero w połowie kwietnia, bo wcześniej nie miałam i chyba do tej pory nie mam zbyt silnej motywacji, chociaż obecnie się staram. Swoje nawyki żywieniowe postanowiłam zmienić kiedy moja przyjaciółka zakupiła pewną książkę. Tknęło mnie wówczas, jak za dotknięciem magicznej różdżki, ponieważ autorka owej książki dostarcza mnóstwo gotowych przepisów, co znacznie ułatwia sprawę. A przy tym zabrania liczyć kalorie.
Tak więc odchudzam się z Magdaleną Makarowską i najbardziej chyba podoba mi się jej wyrozumiałość. Twierdzi bowiem, że nie należy się katować jeżeli na coś mamy naprawdę wielką ochotę. Jestem zwolenniczką takiego punktu widzenia ponieważ wierzę szczerze, że jeśli całymi dniami będę sobie wszystkiego odmawiać to do mnie wróci ze wzmożoną siłą i napcham się jedzeniem, tuż przed snem, jak dzika świnia.
W moim przypadku problem tkwi w jedzeniu, ponieważ ruszam się dość często, regularnie, a w związku z tym nie powinnam przybierać na wadze.
3 razy w tygodniu różne zajęcia fitness, basen 2x... no ale przecież były te wszystkie czekoladki, no i wszystko szlag jasny trafiał.
Miesiąc temu zrezygnowałam całkowicie z ziemniaków, białego pieczywa, w dużej mierze z tłuszczów (w sensie olei, masła itp.), słodyczy, no i mojej ukochanej pizzy carbonara (jadłam ją ostatnio w każdy piątek).
Pewnego dnia mój chłopak powiedział mi, kiedy to sięgałam po pyszne lody w sklepie:
"Madzia tak ciężko ćwiczysz, a jak to zjesz to wszystko zaprzepaścisz".
Dotarło!
Jeśli mam ochotę na słodkości to zajadam to owocami. A raz w tygodniu pozwalam sobie na panna cottę od Smakiji. Nie jest jej dużo i ma tylko 130kcal na 100gram. Toż to przecież nie czekolada co ma 560kcal.
Potrzebuję chyba wsparcia z zewnątrz, mam je od przyjaciółki, chłopaka, chociaż on mnie czasem demoralizuje, pomyślałam, że jeśli tutaj napiszę coś od czasu do czasu, a ktoś zechce to przeczytać to może to mi pomoże.
Dziś jestem z siebie dumna, jak co niedzielę od 10-12 ćwiczyłam, z moją ulubioną instruktorką Anią. Zajęcia fat-burning i fitball. :) Uwielbiam tę kobietę, jest genialna, a jak patrzę na jej figurę to myślę sobie: Tak chcę wyglądać.
gruba.izunia
20 maja 2012, 17:16Powodzenia!