Widzę postępy. 5 kg za mną, jestem z siebie dumna niczym paw. Od pierwszego pomiaru tutaj, który miał miejsce wieki temu przytyłam do 71, a momentami waga sięgała 71,5 kg. Teraz jest 65,9 kg. Dawno nie widziałam takiego wyniku.
W miniony weekend pozwoliłam sobie na małe co nieco, w piątek zjadłam kapuśniaka, z boczkiem i kiełbasa, pycha, no ale kiełbasa i jeszcze ten boczek... w sobotę rano pobiegłam na zajęcia, miało być CARDIO, wyszedł INTERWAŁ (następnego dnia były zakwasy, których dawno nie miałam ). Zwykle w sobotę nie ćwiczę, ale tym razem musiałam . Później, wieczorem miałam randkę z chłopakiem, na randce podali sushi, wyśmienite, aleee... w niedzielę ćwiczyłam 2 godziny. Dodatkowo po południu miałam mały wypadek, w wyniku którego ucierpiało moje oko, straciłam trochę rogówki i apetyt , który wrócił dopiero wczoraj rano. Na pogotowiu w niedzielę siedziałam 6h, a oni mi nawet L4 nie wypisali cyt. "bloczków nie mamy", PARANOJA, w poniedziałek ledwo widząc poszłam do lekarza rodzinnego, lekarz rodzinny L4 dał, ale dopiero po małym teatrzyku. Dziwie się, że ta służba zdrowia jeszcze działa w tym kraju, ciekawa jestem na co ja płace te przeklęte składki. W każdym razie, oko miewa się lepiej, apetyt też jest w normie.
Śniadanie:
serek wiejski light wymieszać z:
1/2 makreli
1 x jajko
garść szczypiorku
4 x rzodkiewka
podawane z jedną kromką chleba razowego
Było pyszne, na drugie śniadanie wypiję koktajl owocowy z arbuza i melona, a na obiad planuję cukinie faszerowane mięsem z kurczaka i pomidorkami.