Dzień zaliczam do udanych, sukces na całej linii :) Tym razem odżywiania nie chcę nazywać dietą, bo nie potrafię stosować diet. Już jakiś czas temu (około 2,5 roku temu) przestawiłam swoje myślenie na tryb "wiem, co jem", czyli po prostu zmieniłam swoje przyzwyczajenia żywieniowe i odżywiam się bardziej świadomie. Od tamtego czasu czytam składy produktów żywnościowych, które kupuję. Nie jem rzeczy mocno przetworzonych i unikam wszystkiego co co tłuste, słone, słodkie, ciężkostrawne. Kawę (sypaną, rozpuszczalnej nie tykam) i inne ciepłe napoje słodzę tylko stevią (czasem miodem), prawie nie piję mleka krowiego (bo akurat na mnie działało nie najlepiej), zamiast tego do kawy i owsianki dodaję "mleka" roślinne, ryżowe, owsiane. Tak samo staram się karmić swoje dziecko i męża, choć w obu przypadkach czasami kończy się to jedynie moją frustracją... nadal owsianka na śniadanie jest dla nich katorgą, a warzywa kilka razy dziennie spotykają się z jakże wymownym wyrazem twarzy mówiącym "bleee, wolał(a)bym bułke z parówką".
Nie powiem,czasami zdarzają mi się wyskoki, wypiję sobie z mężem piwko z sokiem, do tego zjem chipsy (Lay'sy solone to moje ulubione,niestety.. ) Ale to się zdarza tak 1-2 razy w miesiącu. Na kolacje jadam prawie zawsze sałatki lub lekkie przekąski. Jednak coś musi być nie tak, skoro waga, jeśli tylko na chwilę odpuszczę, leci w górę.
Czasem serio myślę, że to wina złych genów. Moi rodzice mają dużą nadwagę, mój brat również. Odkąd pamiętam w mojej rodzinie wszystkie kobiety były delikatnie mówiąc "puszyste" i ja również od zawsze miałam skłonności do tycia. Tylko że odkąd urodziłam dziecko, coś się w moim organizmie zmieniło. Czuję jakbym przekroczyła jakąś magiczną barierę i dała mu zielone światło do magazynowania tłuszczu...no nie wiem,jak to sensownie wytłumaczyć. Przed zajściem w ciążę ważyłam od dobrych kilku lat 58-60kg, a po porodzie nie mogę zejść poniżej 64kg.. myślę że nie jedna osoba przy moim trybie życia i sposobie odżywiania się nie miała by problemu z obniżeniem wagi czy jej utrzymaniem, dla mnie to ciągła walka i ciągłe myślenie o jedzeniu i o ruchu.
Powiem Wam, czasami jestem zła na moich rodziców, że o zdrowym odżywianiu dowiedziałam się sama, dużo czytając i szukając informacji, tuż po wyprowadzeniu się z rodzinnego domu. Nikt mi wcześniej nie powiedział, że białe pieczywo jest nie zdrowe i tuczy, że jedzenie po nocach jest nie zdrowe, czy że słodycze są całkiem zbędne w naszej diecie. Odkąd pamiętam mama dodawała łychami glutaminian sodu do pozornie zdrowych zup, wszystko smażyła na głębokim tłuszczu, biały chleb to była norma, do tego mam po niej irracjonalny pociąg do octu (??) , który w przeszłości dodawała nawet do zupy i polewała nim chleb (biały,oczywiście). No istna masakra! Ja swoje dziecko wychowam inaczej, tak, żeby nie musiało całe życie męczyć się z dodatkowymi kilogramami i chorobami wszelkiej maści.
Znów zeszłam z tematu, sorki. Dziś moje menu to 2 kanapki z ciemnym pieczywem,łososiem i pomidorem + kawa, granola z borówkami i mlekiem owsianym na II śniadanie, sałatka z kaszy gryczanej, pomidora i sera feta na obiad i jajko + pół kostki chudego twarogu na kolację. Nie żebym lubiła taki twaróg, ale mój mąż upiera się że to jest dobry posiłek na kolację, bo organizm długo go trawi i dzięki temu spalamy kalorie nawet w nocy, słyszałyście o czymś takim?;) Piłam też czystka i dużo wody - dla oczyszczania organizmu oczywiście.
Z aktywności pograliśmy sobie dziś trochę w badbingtona (nigdy nie wiem jak to słowo się poprawnie wymawiam, no wiecie, te paletki z lotkami to "badmington"??) , nie całą godzinkę, było też kilka żspacerów. Już po dwóch dniach czuję się lżej, na prawdę dobrze mi robi to trzymanie rygoru, tylko, że wisi nade mną widmo myślenia o tym całe życie. A wiecie, że im bardziej się czegoś wyrzekamy i koncentrujemy na tym całą uwagę, tym bardziej się do tego przywiązujemy...
Dobranoc :*
W.
efka.g
17 lipca 2015, 09:58jakbym czytała o sobie i swojej rodzinie :-) Cały czas staram się zmieniać nawyki na lepsze. I nawet mąż i dziecko już się przyzwyczaili do jaglanki na śniadanie co drugi dzień (owsianki nie tykają). I wiedzą już, że zakupy ze mną nigdy nie będą szybkie - czytanie etykiet trochę zajmuje :-). Pozdrawiam i wytrwałości życzę :-)