Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Jak na spowiedzi


Hmm odwlekałam ten moment, odwlekałam ale cudów nie ma...
Na moim pasku w postanowieniach noworocznych jest wpisane: zgubić 7 z przodu!
No cóż, zgubiłam na chwilę 7 -kę w połowie grudnia, utrzymać się tego nie dało jak widać.
Dzisiaj rano 70,4 kg, wczoraj wieczorem 71, 2 kg.

Plan jak widać wziął w łeb, ale jakoś mnie to nie martwi. W
 sumie to nawet nieźle, biorąc pod uwagę, że cały grudzień to zero aktywności fizycznej a po drodze Święta, nowy rok i o wiele za wiele dni wolnych. Rower rdzewieje w rowerowni, dojeżdżam do pracy autem, nie biegam, nie wylewam potów z Chodakowską.
W tym tygodniu skończyłam przyjmować antybiotyki, kończy się powoli pokasływanie, od 6 stycznia wracam na normalne tory - powracam do swojego grafika biegowo - ćwiczeniowego z niewielkimi modyfikacjami (bieganie 4 razy w tyg, muszę jeszcze tylko pomyśleć czy dam raz zrobić 3 x tyg Skalpel, czy tylko 2 x tyg powinnam)

Nieśmiało marzy mi się, aby 2015 rok przywitać wagą 62 kg. Chociaż z drugiej strony każdy kilogram zgubiony będzie dla mnie już tylko miłym dodatkiem, z obecną wagą czuję się świetnie, mam proporcjonalną budowę, całkiem niezłą figurę.
Ba, no jasne -brzuch mógłby być bardziej płaski, nogi bardziej smukłe, kibić bardziej wiotka. Ale nie spędza mi to snu z powiek, w większości ciuchów wyglądam dobrze (przynajmniej podobam się sobie) i ogólnie jest git.