Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Niedziela pełna frustracji


Zaczęło się cudownie: miasto pogrążone jeszcze we śnie, mieniące się tajemniczym blaskiem sklepowych witryn, neonowych napisów oraz zamglonych latarni. Następnie obfite, niedzielne śniadanie z Ukochanym. A potem... potem zaczęłam czuć nieznośny niepokój, zwiastujący jutrzejsze pójście do nielubianej, mało satysfakcjonującej i słabo opłacanej pracy. Otworzyłam więc szafkę i niczym zdesperowany rozbitek, kurczowo chwytający się każdego przedmiotu, który ocaliłby go od pogrążenia się w mrocznej i lodowatej toni, tak ja zaczęłam szukać czegoś kusząco słodkiego, co dałoby mi chwilę zapomnienia. Postanowiłam zrobić ciastka. Przepis z głowy. Już gdy wyjmowałam je z piekarnika, widziałam, że się nie udały. Wyszły gumowate. To nic. Przecież nieudany wypiek to żadna tragedia na wielką skalę. I niby ten dzień jest całkiem udany, udało mi się wcisnąć w czarną długą sukienkę, z kuszącym dekoltem, za którym wodzi wzrokiem mój Ukochany, oraz w cieliste, śliskie niczym druga skóra pończochy, to jednak niepokój się utrzymuje. Na obiad dziś czerwona papryka, faszerowana mięsem mielonym oraz ryżem.