Miałam sie spowiadać w piątki ale tak nagrzeszyłam, że nie wytrzymam do tego czasu. Dzisiaj dzień kryzysowy, minęły 2 tygodnie i dopadł mnie słomiany zapał. Wzorowe dietkowanie po 2 tygodniach poszło w las.
1. Weekend na uczelni ( kiedyś trzeba dorobić tego magistra tylko, że wczale nie mam chęci i zapału) oczywiście jadłospis podstosowany pod szkołe - dieta mocno naciągana można powiedzieć brak diety.
Sobota + 2 duże kawy z mlekiem + podjadanie podczas robienia kolacji dla rodzinki.
Niedziela + 2 duże kawy z mlekiem + 2 ptasie mleczka+ sałatka z majonezem (u mamy).
Poza tym dzisiaj przeżyłam mega stresa, bo będąc u znajomej zapodziało się moje dziecko. Zagadałam się a mała wywędrowała gdzieś boczną drogą. Na szcęście się odnalazła ale ja myślałam o najgorszych opcjach, tym bardziej, że kilka dni wcześniej mi się coś podobnego śniło. Masakra. Mąż na mnie wściekły, nie odzywa się.
2.Zaliczyłam KOMPULSA LODÓWKOWEGO, nawet nie potrfie powiedzieć co zjadłam, po prostu mój mózg tego nie zanotował. Najlepsze jest to, że na koniec zjadłam MARCHEWKE.
I poćwiczyłam na orbitreku 30 minut w ramach rozładowania stersu i zagłuszenia wyrzutów sumienia.
Na szczęście jutro też jest dzień - tylko ciekawe co też przyniesie.