Z dużą satysfakcją stwierdzam, że przestałam mieć głupawkę na widok słodyczy i słonych przekąsek. Mogę spokojnie pójść na zakupy, ba! nawet przejść się alejką z wyżej wymienionymi trucicielami i nie mam ochoty się zapchać. Oczywiście jem nadal te produkty, pogryzam coś od mojego chłopaka, ale sama - nie kupuję. Zastąpiłam owocami, czasem piję kakao. Po prostu minęło, na początku było trudno, bo każdego dnia miałam dosłownie ochotę zgarnąć z półki nie ważne co, ważne żeby było w czekoladzie i najeść się tym do syta:P Dużo poprawia noszenie ze sobą jakiegoś owocu lub zabieranie jedzenia z domu, bo wiadomo, że kiedy idę na pół dnia na uczelnię i dopada mnie głód, a w torbie nic nie mam, to najpewniej skończy się na batonie z automatu. Tak więc batalię ze słodyczami uważam za wygraną, nie nęci mnie, czasem skubnę, ale ostatnio po naleśnikach z serem na słodko myślałam, że pomrę, tak ciężko się czułam. Natomiast chętnie jem galaretki, uważam, że jest to fajnie rozwiązanie, pomocne również dla włosów (o których stan też mocno walczę). Dajcie znać, jak to było / jest u Was ze słodyczami:) Pozdrawiam:)