Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Kłody pod nogi, czyli jak bycie kobietą doskwiera,
gdy chcemy zrzucić to i owo...


Istnieją trzy podstawowe problemy, które zawsze pojawiają się, gdy próbuję walczyć z nadwagą. I niestety skutecznie uprzykrzają mi życie.
Pierwszą kłodą, która ochoczo rzuca mi się pod nogi, gdy już jestem zmotywowana do działania, jest miesiączka. Pojawienie się tej tak zwanej "cioci z ameryki" nie tylko ogranicza ruchliwość, ale i też wzmaga chęć na czekoladę, a w szczególności czerwone mięsko. A tak naprawdę, ujmując to mniej elegancko, po prostu chce mi się żreć i pożarłabym nawet konia z kopytami... na surowo... Chęć sięgnięcia po coś do jedzenia jest wtedy tak silna, że walka z nią przyprawia mnie często o płacz. Czy to jest w ogóle normalne?
Druga kłoda to metabolizm. Wiadmo, niektóre dziewczyny/kobiety przetwarzają materię jak jakaś mega fabryka [patrz moja mama], ale większość z nas niestety musi walczyć. A walka ta wcale łatwa nie jest. Czasem zazdroszcze facetom, oni przecież z natury mają to wszystko ułatwione i nie muszą sięgać po wspomagacze.
I na koniec trzecia kłoda: migreny. W moim przypadku jest to chyba najpoważniejszy problem. Nie chodzi tutaj o jedzenie, bo przy migrenach spożycie czegokolwiek kończy się zwykle szybkim tego powrotem. Chodzi tutaj raczej o totalne zdezorganizowanie życia przez ową przypadłość. U mnie atak migreny trwa średnio około 3-4 dni, a czesem przedłuża się w potworne ćmienie, które może trwać nawet tydzień. Nie ma wtedy mowy o jakiejkolwiek aktywności fizycznej, bo nawet ruszenie palcem boli. Nie ma też mowy o regularnym przyjmowaniu posiłków, bo samo patrzenie na jedzenie przyprawia człowieka o mdłości. Ale znowóż innym razem ma się ochotę pochłonąć coś bardzo kalorycznego i popić napojem gazowanym. Ot co, migrena to taka chimera, która szarpie człowiekiem jak rozkapryszona dziewczynka, wysysając z niego wszystkie soki witalne. Nie muszę chyba wspominać, że u mnie oznacza totalną demotywację do robienia czegokolwiek. A odchudzanie? Podczas migreny, jest to zwykle ostatnia rzecz na jakiej się skupiam, co skutkuje zwykle całym tygodniem wyjętym z życiorysu.
Czy wy także borykacie się z takimi bądź podobnymi problemami? Jak sobie z tym radzicie?