Zadziwia mnie niesłychanie perfidia z jaką geny dziedziczone po rodzicach kształtują moje istnienie [i moją wagę]. Moja mama całe życie była szczupła, czasem wręcz chuda i mimo prawie już 50 lat nadal mieści się bez problemu w swoje stare sukienki, a trzyma w szafie nawet te sprzed 20 lat, bo szkoda jej się z nimi rozstawać. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek choć troche utyła, a przynajmniej tak, żeby było to widać.
Natomiast ojciec, jak i cała jego rodzina, a w szczególności siostry, jest dość korpulentny, żeby nie powiedzieć otyły. Oczywiście nie zawsze taki był. Do 40tki się trzymał i był wysportowanym, szczupłym panem od wf-u. Później miłość do jedzenia zwyciężyła i tatuś wychodował sobie wokół pasa pokaźną piłeczkę.
Pierwszy rzut oka kogokolwiek na mnie i na moich rodzicieli zwykle kończył się komentarzem: "A ona do taty bardziej podobna!". Chyba nie trudno sobie wyobrazić, że zawsze było mi żal, że nikt nie mówi: "masz figurę jak twoja mama". A ja niestety odziedziczyłam po mamie chyba tylko charakter, który jak na ironię, jest bardzo ciężkim charakterem, a po tacie... wielką miłość do gotowania i papusiania.
Czemu do diaska nie stało się odwrotnie: dlaczego nie mam figury mamy, a charakteru ojca, który, jak to określiła moja kuzynka, jest "wagonem mnichów buddyjskich": opanowany, pozytywnie nastawiony do życia? A może ja po prostu szukam usprawiedliwienia dla swojego obżarstwa? Jak mówią każdy jest przecież kowalem swojego losu.
BlackHorse
8 marca 2012, 16:44niestety też tak mam :)