Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
71 dni - dzień słabości


Od rana zastanawiałam się, co się ze mną dzieje. Wstałam jakaś taka osłabiona, nic mi się nie chciało. Na śniadanie zjadłam kromkę chleba białego z wędliną, eh... Ciemnego nie miałam, więc nie było wyjścia.. 
O 11 ruszyłam się na siłownię. Nie wytrzymałam 20min rozgrzewki na orbitreku,bo złapała mnie kolka po 10 minutach. Byłam zła na siebie, że nie dałam rady. Poćwiczyłam potem na rowerku poziomym,bieżni, rowerku pionowym i jakoś zleciało ponad godzinka i się poddałam... 
Wróciłam do domu, zjadłam w biegu jabłko i pojechałam z mamą do Castoramy na zakupy do innego miasta. 
Po powrocie mega głodna wpadłam do lodówki. A u nas w kuchni siedziała akurat ekipa remontowa i nie mogłam dojść do kuchenki, żeby ugotować coś dobrego. Więc ukroiłam od brzegu szybko chleba piętkę i 3 kromeczki i zjadłam z wędliną i pasztetem znów ten biały chleb. I nadal głodna...
Wrrr.. więc zjadłam serek bananowy i do tego dwie paczuszki herbatników (100kcal). Pierwszy raz od dawna wzięło mnie na słodkie.

A potem zorientowałam się, że przybyła spóźniona @. I wszystko stało się jasne..
I tak jestem zadowolona, że nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam czekoladę.
Mimo, iż wczoraj miałam małą wpadkę i podjadłam mały trójkącik pizzy od taty, to jestem zadowolona,bo widzę postęp. 

Na obiad zjem naleśnika na słono z warzywami i serem.
A na kolację: UWAGA UWAGA! - fasolkę żółtą prosto z naszego ogródka! pierwszą w tym roku. mmmmmmm aż ślinka cieknie!

W weekend nie przesadzam z aktywnością. Po 4 dniach ciężkiej pracy moich mięśni czas na odpoczynek. Jeśli będę się dobrze czuła stawiam na rolki i rower no i zdrowe jedzenie, nie koniecznie ściśle dietetyczne, ważne, że ZDROWE :)