Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Bez sensu. Życie, odchudzanie i cały ten syf.


Nie mogę już wytrzymać. Całe życie ze wszystkim muszę radzić sobie sama, nikt nie wyciągnie pomocnej ręki, nikt nie wesprze, pocieszy. Siedzę od dwóch godzin i ryczę. Już dawno wiedziałam, że jestem nienormalna ale dziś chyba całkowicie to potwierdziłam. Wszystko było ok, dzień jak co dzień, ładnie jadłam, jakieś 800-1000kcal. Wieczorem usiadłam i pomyślałam, że zjem pieroga, przecież to mało kalorii, mimo późnej pory pozwoliłam sobie na to bo strasznie mi czegoś brakowało, cały czas odżywiam się warzywami tylko i chudym nabiałem. Zjadłam jednego, potem drugiego i trzeciego... to były duże pierogi a więc na małe to by było z sześć ;( Sześć cholernych pierogów. Nawet nie czułam przyjemności z jedzenia ich, ot po prostu powoli przeżuwałam gumową masę. Po trzecim zorientowałam się co właśnie zrobiłam, wpadłam w panikę, chciałam wymiotować ale nie mogłam. Rozpłakałam się, rozsypałam totalnie a to przecież drobiazg, przecież nie przytyję od tych kilku głupich pierogów, ale ja wciąż ryczę. Może skumulowały się we mnie wszystkie emocje i wyrzuty sumienia po jedzeniu były zapłonem i wszystko we mnie nagle wybuchło. Zrobiłam 50 brzuszków i 50 przysiadów... wiem, że to nie ma sensu, bo żeby spalić takie pierogi trzeba by 2h popływać w basenie. Czuję się strasznie, nie umiem sobie z niczym poradzić. Czuję pustkę i samotność... ta samotność jest taka przerażająca. Człowiek siedzi w pokoju, za ścianą krząta się rodzina a ja czuję jakby nie było nikogo, jakby wszyscy byli gdzieś daleko, w innym kraju, na innym kontynencie.
Nie jestem jakąś chudą dziewczyną która panikuje na myśl o przytyciu kilku gramów. Jestem naprawdę grubą dziewczyną (82kg na 162cm wzrostu) która panikuje sama nie wie dlaczego. Chciałabym być szczupła, lepiej bym się z tym czuła, inni na pewno też woleliby mnie szczupłą, teraz mnie tolerują ale może gdybym miała normalną wagę ktoś by mnie pokochał? Jest mi strasznie trudno, płaczę wciąż, nie wiem co ze sobą zrobić. Chorowałam niedawno na depresję, brałam leki, byłam w szpitalu, oprócz tego jeszcze zaburzenia osobowości. Udało mi się wyjść, złapać trochę promieni słońca ale znów czuję, że powoli opadam na dno. Boję się komukolwiek o tym powiedzieć, bo nie wiem czy jak znów będę na dnie to czy tak jak wtedy będę chciała stamtąd się wydostać, być może tym razem się poddam bo już nie mam siły. Nie mogę nikogo obarczać moimi problemami, moi przyjaciele - oni są zawsze pomocni ale widzę, że gdy nie widzą u mnie poprawy jest im przykro, irytują się bo słuchają wciąż moich żali i smutków. Wiem, że teraz już chyba nie będę potrafiła powiedzieć im prawdy, będę udawać, że wszystko w porządku. Nic nie jest w porządku. Czy czułyście kiedyś taką samotność, której nie dało się określić żadnymi słowami? Umiem mówić ale nie mogę, boję się, chyba nie dam rady dłużej tego ciągnąć :(

  • Mariella51

    Mariella51

    6 września 2009, 22:53

    a po co to tak sie zamartwiać. Mieszkasz w Warszawie - masz gdzie pojśc sie zabawić, tysiace możliwości na spędzenie wieczoru. A pierogi - a daj spokoj - nawet przejdą niezauwazalnie. Musisz po prostu uwierzyć w siebie i siebie pokochac - od tego trzeba zacząc. Takie rozczulanie sie nad sobą do niczego nie doprowadzi. Przeciez to wszystkie jestesmy, bo mamy trochę do zrzucenia. Kazda z nas przestawia sie na diete - ktora - co tu duzo mowić jest niekoniecznie pyszna. Ja tez odstawilam lody i inne słodkości ktore dodaly mi tylko sadla. A samotnośc - nie uwierze, że nie masz kolezanek, przyjaciól. Takie zamykanie się w czterech scianach jest bez sensu. 3maj sie i nie poddawaj. Bedę trzymala za Ciebie kciuki. Zobaczysz to taka chwilowa deprecha - szczegolnie teraz kiedy zbliża sie jesień - wszystko wydaje się szare i bure. Pozdrawiam bardzo cieplutko i glowa do góry :))))))))))