Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
O kieckach, krewetkach i kolacyjce (wpis
sponsoruje literka k)


Jestem krewetką. Ewentualnie jakimś innym stworem, który nie egzystuje w postaci innej, niż zwinięta w kłębek. Nie wiem, jak ci ludzie to robią: kładą się na plecach, podnoszą te prościutkie w kolankach nóżki, robi się z tego kąt trzydziestu stopni, trochę jogin-po-absyncie-style i pyk, pyk, brzuszki napieprzają. 

No nie wiem. U mnie tryby są dwa: albo prostujemy nóżki, albo pykamy brzuszki, jedno z dwóch, a w ogóle to zdecyduj się, czego chcesz, kretynko.

Poza tym Oskary - jestem rozczarowana. Żeby nie było ŻADNEJ kiecki, która by do mnie zawołała? Skandal. I nawet Lupita, Lupita-Najpiękniejsza-Kiecka-Nyongo wyglądała TYLKO ładnie. Ok, na tle reszty to może i zachwycająco, ale co to za reszta? No może jeszcze Skarlet dawała radę, ale tylko ze względu na ten szmaragdowy odcień (ale dla kontrastu fryzura ściągnięta od Kim Dzong Una, pff). Poza tym Maryla jak zawsze intrygująco (łee, nie dostała entego oskara), Nikole Kidman jak zawsze mdło i nawet Emma wyglądała jak owinięta w zasłonkę. No i nie wiem, kto ubierał Głynet i za co jej tak nie lubi, ale doprawdy, ktoś mógł podpowiedzieć, że imidż a la przerośnięta Barbie to jednak nie bardzo, pani sąsiadko, nie bardzo. 

No to zostaje obejrzeć w końcu tę Idę. Ale to może później, najpierw kolacyjka. (Pomarańcza. Nie żebym miała coś przeciw pomarańczom, ale CHCĘĘĘĘĘĘ truskawki! Świeże! Wzdech.)

  • Piegotka

    Piegotka

    26 lutego 2015, 11:47

    Jak ja uwielbiam ten styl pisania i poczucie humoru:-D pisz codziennie