Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
3 tygodnie i 4 dni...


Niedziela.... i zimno i pada i zimno i pada, na to miejsce w środku Europy,
gdzie samochody to nie Ruscy kradną, a waluta to polski złoty...

Obiad u babci - wymigałam się,a  teraz się waham... Koczuję samotnie w domu, opcji do wykonania bak, weny do czegokolwiek brak.
A może jednak spacer do babci na kawę i ciasto? No bo co się będę czarować, że tylko spacer.
Ciągle coś podjadam wrr...

kawa 40, marchewka 20, 2 jabłka 100 - 160
zupka warzywna 150, herbata z miodem 50 - 200
kawa 40, czereśnie 100, jabłko 50 - 190
warzywa na patelnię -

550 + morze góralskiego chleba, kawałek ciasta i 2 wafelki.... wrrr
Dlaczego poza domem (właściwie u rodziców tylko) budzi się we mnie potwór, który myśli, że może wszystko? Nic to jednak. Chwila słabości (chwila, nie 3 dni na szczęście), która kosztuję mnie wzrost wagi o prawie kilogram (szok) i ruszam dalej!