Wczoraj zaczęłam z wagą 81,9.
Dziś 81,4.
Utrata wody działa.... jeszcze tylko spalić resztę tłuszczu...
Podsumowanie za wczoraj:
kalorie - niepoliczalne (bar sałatkowy, sok porzeczkowy w galerii na zakupach, 2 razowce i sałatka na kolacje)
ruch - nieprzeliczalny (parę h szwendania po sklepach)
Dziś (i nie tylko) - planuję bardziej racjonalnie. Założeniem będzie dieta ok 1000 kalorii. Tak 1000! Dlaczego? Bo w tych pięciu posiłkach zakładam margines błędu, sklerozę, wypity soczek który zapomnę wpisać, błąd w tabeli i setki innych które skutecznie podniosą ogólny bilans. Zakładam też min 45 min.ruchu dziennie. Dlaczego 45? bo tyle trwa mój ulubiony program ćwiczeń z Cindy (no 50 min właściwie + rozciągania), tyle z przyjemnością wytrzymuję na stepperku, czy rodzicowym rowerku. Potem zaczyna się nuda/ból tyłka na siodełku i inne takie, które zniechęcają . Lepiej mniej ale z przyjemnością, niż robić coś na siłę - co w rezultacie prowadzi do uników.
Dodatkowo muszę więcej przebywać na świeżym powietrzu - czyli uskuteczniam zapomniane spacery (nie wliczając ich rzecz jasna w wysiłek - to tylko dotlenienie).
Tak więc zaczynam - cel - ambitne 73 kg na święta!
Mobilizacja:
1. Silniejsze bóle kręgosłupa
2. Bóle kolan - nigdy ich nie było! To raczej jeszcze nie wiek - więc waga?
3. Brak ciuchów w szafie na jesień/zimę - w tym rozmiarze.
4. Brak ciuchów w moim rozmiarze w sklepach - a jak są - to mini! Po cholerę grubej babie pokazywać grube udka! Wrrr. Spodni nie lubię.
5. Estetyczny wygląd = lepsze samopoczucie psychofizyczne.
6. Świąteczne spotkanie w gronie znajomych - ostatnio zaczyna unikać ludzi, zamykam się w swoich 4 ścianach (brak pewności siebie).
7. Kiedyś schudłam - więc jest to możliwe.
Do roboty!
marchewki 20, jabłko 70 = 90
jogurt naturalny 110
zupa ogórkowa 150, kasza gryczana 340, masło 50, ogórki kiszone 25, buraczki z chrzanem 15, 2 kotlety sojowe (jeszcze w darze od mamy) 140 = 720
kawa z mlekiem 0,5, jabłko 60 - 100
sałatka warzywna (resztka) 200?
1120 kcal
45 min ćwiczeń, pośladkowe, na udka + stepper