Teraz już tylko o odchudzaniu.
Tak, monotematycznie.
Przecież po to tu jestem.
Waga - nieznana (sądząc po ilości pochłanianego - dwa bałwany jak nic).
Ale przecież to już koniec. Nie, nie zamierzam sałaty popijać wodą, żywić się tylko białkiem, bądź pożerać suplementy...
Nie, nie. Za stara jestem.
Będę MŻ i ćwiczyć.
Tak jak czyniłam to w listopadzie i grudniu. Szło dobrze. Będę kontynuować.
"Magiczna" wizualizacja? No ba, no przecież że tak! Bez tego ani rusz!
Tak więc - do wiosny prawie dokładnie 11 tygodni! Pierwszy dzień wiosny wypada w piątek, dobrze się więc składa, że wracam na dietowe tory w czwartek. Nie ma co czekać do poniedziałku i szukać pretekstu na "czyszczenie" szafki ze słodyczy (zapasy powinny wystarczyć na jakieś pół roku - załamać się można!)
Będę więc sukcesywnie analizowała piątkową wagę.
A co można zrobić w 11 tygodni, ot pozbyć się jakiś 11 kilo żywej masy.
I tyle, więcej nie chcę.
Do roboty!
basiaaak
2 stycznia 2014, 15:29Powodzenia :)