Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Temperatura spada...


a ja tańczę szamański taniec przywołujący deszcz!!!

Spadło paręnaście kropel życiodajnego płynu, pierwsze paręnaście od x tygodni...

Wszystko usycha, trawa niczym ściernisko, roślinki okopane "wałami" z ziemi zatrzymującymi skromnie wydzielaną wodę...

Ale czyżby przyszło ochłodzenie? Ostatni tydzień, pod względem samopoczucia, był jednym z najgorszych. Kiedy temperatura mojego mieszkania (4 piętro, okna tylko od południa, płaski czarny dach nad głową) w nocy spadała (sic!) do 27 stopni, w dzień osiągając max i 34 (pot), na dworze nie było schronienia, po prostu cierpiałam... Lepka od potu (ile razy można wchodzić pod prysznic, jak naście to mało...), z opuchniętymi kończynami marzyłam żeby ten koszmar się skończył! I stało się! chyba? Wczoraj podczas tej mżawki pędziłam co sił z nogach na rowerku :) I niech tak już zostanie... bo od razu, chce się żyć!

Ze spraw witaliowych dołączyłam do zdrowej rywalizacji punktowej 10.08 - 13.09 i pora coś powalczyć przez te pozostałe 4 tygodnie! Upał wreszcie nie będzie mnie ograniczał :D