Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Podsumowanie minionego weekendu


Mam wyrzuty sumienia, że nie pisałam ani słowa w weekend, ale miałam naprawdę dużo spraw na głowie. Zrobię w takim razie małe podsumowanie weekendu, a wieczorem w domu skupię się na opisaniu dnia dzisiejszego.

W sobotę pospałam sobie do godziny 13:00, po pierwsze, żeby odespać zaległości powstałe w tygodniu, a po drugie bo wieczorem długo nie pójdę spać, ale o tym później...

Mój  dzień wyglądał tak:

Po porannych zabiegach o 13:30 kanapka z razowca z serkiem topionym, banan i marchewka, czyli około 300 kcal), następnie z mężusiem pojechałam na zakupy spożywcze i w poszukiwaniu prezentu. Po powrocie zabraliśmy się za przygotowanie obiadku i o 17:00 jedliśmy pyszne tortille z kurczakiem i całą masą pysznej sałatki w środku. Niestety zaszalałam i zjadłam dwie co pewnie dało wynik około 900 kcal. Potem zaczęłam przygotowania do wieczornego wyjścia na urodziny kolegi męża, gdzie przebywaliśmy w godzinach 20:00- 02:00 i w tym czasie wypiłam dwa małe soczki jabłkowe i sprawdziłam na butelce kalorie i było ich tam razem 200. Niestety nie dało się odmówić zjedzenia tortu, choć próbowałam, ale całe towarzystwo na mnie najechało i zrobiłam się tematem nr 1 więc uległam i zjadłam. Na szczęście nie było w nim za duże kremu, a kawałek nie był wcale duży, ale pewnie z 500 kcal  to miał!

No i takim sposobem wchłonęłam 1900 kcal – a miało być bez obiadania w weekend!!!

Oczywiście w niedzielę też się nie zrywałam wcześnie rano. O 13:00 obudził mnie telefon od mamy, która zaproponowała nam, żebyśmy do nich wpadli na obiado-kolację z okazji ich imienin. Co prawda mieliśmy do nich jechać w przyszłym tygodniu, ale mama miała taki pomysł więc zadzwoniła. Ja za bardzo nie miałam ochoty na taki wypad ( godzina drogi w jedną stronę i ja musiałam prowadzić, bo mężuś wczoraj pił), ale mój małżonek „włóczykij” od razu podłapał temat i mnie przekonał. Tak więc o 16:00 byliśmy już u moich rodziców i moja dieta poszła w niepamięć... Właśnie tego się obawiałam i poległam!!!  Już nawet nie starałam się liczyć kalorii bo nie mam pojęcia ile tego mogło być – pewnie dużo za dużo. Zjadłam 2 kawałki śledzia, trochę sałatki jarzynowej, 2 roladki z łososiem i szpinakiem, filiżankę barszczu czerwonego, kotleta mielonego z pieczarką, łyżkę bigosu i ze 3 kawałki ciasta, popijając herbatą i sokiem jabłkowym. Koszmar!!! A to wszystko w przeciągu 4 godzin. Jestem na siebie wściekła, ale to mnie nie załamało i dziś od nowa trenuję silną wolę i nie poddaje się w dietkowaniu. Minęły już trzy tygodnie od początku mojej walki i to pierwszy taki wyskok. Nie żebym się usprawiedliwiała, ale tak wyszło i tego nie zmienię.

Dziś się postaram i dam z siebie wszystko!!!

  • vitanitete

    vitanitete

    19 listopada 2012, 09:16

    Też mam takie skoki w bok. Ale na szczęście wzorową dietą i ćwiczeniami w tygodniu to nadrabiam. Moim dniem złego odżywiana jest sobota, wtedy spotykamy się ze znajomymi no i wiadomo że aby uniknąć głupich pytań je się. W tym tygodniu wykazałam się sprytem i zamiast zamawiać pizze lub chińszczyznę to pojechałam do sklepu i kupiłam zapiekanki małe. I dałam radę :)