Cześć Dziewczynki i Chłopcy ;)
Ale się rozpisaliście w komentarzach! Bardzo chciałabym odpisać Wam wszystkim po kolei, ale nie jestem w stanie. Dzisiejsza notka będzie więc komentarzem do Waszych komentarzy.
Po pierwsze - najbardziej przeraża mnie, jak wiele z Was przyznaje się do takich samych doświadczeń. Boże, czyżby w każdej minucie, w Polsce i na świecie, ktoś był szykanowany z powodu swojej wagi? Przecież z tego tworzy się jakaś przeklęta krucjata cierpienia i płaczu! Aż ciężko mi ogarnąć ogrom tej pomocy psychicznej, bo chyba tak możemy to nazwać.
Po drugie. To nie jest tak, że ja cały czas rozpamiętuję wszystkie te słowa. Wczoraj zaczęłam o tym myśleć po jednym krótkim pytaniu - czy moja mama mnie akceptuje, i przeczytaniu jakiegoś tematu na forum. Sięgnęłam do mojego zeszytu z ciężkich czasów (aczkolwiek nigdy nie byłam u psychologa i nigdy nie byłam diagnozowana pod kątem ed). Wtedy zapisywałam wszystkie takie epitety, bo bardzo, bardzo mnie bolały, i miały być motywacją do schudnięcia i "pokazania im wszystkim". Od dawna nic nie wpisywałam do zeszytu, chociaż mam go cały czas.
Po trzecie - wiele z Was pisało, że nie ma co owijać w bawełną i do otyłej osoby trzeba trafić terapią szokową. Ale zwracam Waszą uwagę, że kiedy zaczęło się to wszystko, ważyłam ok. 63/169, co jest wagą w normie. Może nie byłam szczupła, ale gruba też nie. Tym bardziej nie byłam otyła. Zmiany w ciele nastolatki są naturalne - w końcu z dziewczynki staje się kobietą. Zaczęło się chyba od słów mojego brata i wuefistki (pamiętam tę sytuację ze szczegółami). Chciałam być chuda, wychudzona, z wystającymi kośćmi, żeby ludzie nigdy więcej nie pomyśleli, że "jestem gruba". Zaczęły się głodówki i diety cud, dzięki którym chudłam, a po powrocie do jedzenia (a wręcz do obżerania się, co zauważała moja rodzina) tyłam. Mogę chyba przyjąć, że tym sposobem przytyłam jakieś 7 kg w ciągu 5 lat, i kończąc liceum, ważyłam ok. 68/169. Co nadal nie było nadwagą. Nie możemy też mówić o żadnych chorobach, które by się z tym wiązały. Ale w moim domu komentarzom nie było końca - przez co jeszcze bardziej nakręcałam się na niezdrowe diety i w efekcie tyłam jeszcze więcej. Wpadłam w jakieś błędne koło - przytyłam, słyszałam takie słowa, zajadałam smutki, tyłam jeszcze więcej. Z tego okresu pochodzi najwięcej komentarzy, które mogliście przeczytać w poprzednim wpisie.
Potem wyprowadziłam się z domu, wyjechałam na studia. W tym momencie mieszkam z bratem. Dorósł, ja też dorosłam. Nie zwrócił się tak do mnie od kilku lat. Może coś się zmieniło w jego życiu, może zrozumiał, co robił - a może nie. Faktem jest, że wyzywanie od grubasów skończyło się praktycznie z dnia na dzień. Do domu rodziców jeżdżę na weekendy albo wakacje. Teraz jest dobrze, nasze relacje są wręcz przesłodzone (bo jestem już szczupła?), ale przez bardzo długi czas moi rodzice próbowali do mnie dotrzeć, żebym wzięła się za siebie i schudła. Kiedy były to rozmowy, zachęty do ćwiczeń, mobilizowanie mnie - potrafiłam to przyjąć. Wiecie, czym innym jest rozmowa i konstruktywna dyskusja, a czym innym epitety, które wypisałam w poprzednim poście.
A dlaczego wtedy nie reagowałam? Dlaczego nie potrafiłam obronić się i nawrzeszczeć? Hmm... Zawsze byłam dość spokojna, raczej zamknięta w sobie. Wolałam nie odezwać się słowem na temat tego, że coś mnie zabolało, a potem wypłakać się u siebie. Teraz myślę, że dorosłe życie (związek, studia, mieszkanie bez rodziców, pierwsze dorywcze prace) ukształtowały mnie na nowo. Czuję się silna i potrafię walczyć o swoje.
Kolejna sprawa - tak, schudłam. Schudłam dużo i jestem dumna z siebie. Mówi się, że odchudzać się powinno "dla siebie". Owszem, jestem szczęśliwsza - ale dlatego, że widzę akceptację mojej rodziny.
Dalej - tak, chyba tak - moja rodzina ma jakąś obsesję na punkcie wyglądu. Mama powtarzała mi często, że chce dla mnie dobrze, że chce, żebym była szczupła, bo będzie mi łatwiej w życiu. Ale co ma piernik do wiatraka?! To MY decydujemy, jak potoczy się nasze życie, a nie TO, ILE WAŻYMY.
Kocham moją rodzinę i jestem w stanie bardzo wiele wybaczyć. Ale...
Był sobie pewnego razu chłopiec o złym charakterze. Jego ojciec dał mu woreczek gwoździ i kazał wbijać po jednym w płot okalający ogród, za każdym razem, kiedy straci cierpliwość i pokłóci się z kimś. Pierwszego dnia chłopiec wbił w płot 37 gwoździ. W następnych tygodniach nauczył się panować nad sobą i liczba wbijanych gwoździ malała z dnia na dzień: odkrył, ze łatwiej jest panować nad sobą niż wbijać gwoździe. Wreszcie nadszedł dzień, w którym chłopiec nie wbił w płot żadnego gwoździa. Poszedł wiec do ojca i powiedział mu, że tego dnia nie wbił żadnego gwoździa. Wtedy ojciec kazał mu wyciągać z płotu jeden gwóźdź każdego dnia, kiedy nie straci cierpliwości i nie pokłóci się z nikim. Mijały dni i w końcu chłopiec mógł powiedzieć ojcu, ze wyciągnął z płotu wszystkie gwoździe. Ojciec zaprowadził chłopca do płotu i powiedział: "Synu, zachowałeś się dobrze, ale spójrz, ile w płocie jest dziur. Płot nigdy już nie będzie taki, jak dawniej. Kiedy się z kimś kłócisz i mówisz mu coś brzydkiego zostawiasz w nim ranę taka, jak te. Możesz wbić człowiekowi nóż, a potem go wyciągnąć, ale rana pozostanie. Nieważne, ile razy będziesz przepraszał, rana pozostanie."
I tak wygląda moja psychika. Gwoździe są już dawno wyjęte, ale dziury zostały.
I wracamy do podjętego wczoraj wątku. Czasem warto dwa razy zastanowić się, zanim powiemy coś takiego naszym bliskim (i nie tylko). Bo może to mieć wpływ na całe ich życie.
kamm911
4 grudnia 2012, 21:28Boże jak ja Ci zazdroszczę takiego spadku ! :D jak Ty to zrobiłaś? i jak długo Ci to zajęło ?
Paulincja24
30 listopada 2012, 19:50ja schudłam 13 kg a mój brat dalej swoje...
nezira
29 listopada 2012, 11:47Historyjka i jej morał idealnie pasują do sytuacji... doskonale rozumiem co czujesz bo odkąd pamiętam ktoś wbijał mi "gwoździe" w postaci tekstów apropo mojego wyglądu... teraz, mimo iż mam nadwagę, pojawiają się coraz rzadziej ale gdzieś we mnie to siedzi i pewnie zawsze będzie siedziało, nawet gdy schudnę... Fajnie że miałaś odwagę i napisałaś co Ci leży na sercu, czasami pomaga to poczuć się lepiej ... Trzymaj się cieplutko :)
marlady
29 listopada 2012, 10:44Bardzo mądre przemyślenia, skłaniają do myślenia.... Pozdrawiam.
asik187
29 listopada 2012, 10:26Masz duzo racji. Nic juz niczego nie zmieni, to juz pozostanie w Tobie na zawsze. Ale bardzo wiele osiagnelas i ciesz sie tym, moze z czasem Twoje przykre wspomnienia beda bledsze...pozdrawiam :*
..Agnieszka..
29 listopada 2012, 07:53Powiem tak, ja jestem z Ciebie dumna, że dałaś rade zawalczyć o swoje piękne ciało i będę jeszcze bardziej dumna jeśli utrzymasz to co wywalczyłaś. Jesteś niesamowitym przykładem przemiany z brzydkiego kaczątka w łabędzia i niesamowitą motywacja dla mnie. Dzięki przykrym komentarzom z przeszłości śmiem powiedzieć, że tylko wzmocniłaś zarówno siebie jak i swoją psychikę...
Aziya
28 listopada 2012, 21:16Przeczytałam wszystkie epitety z poprzedniego posta. Aż mnie ścisnęło w żołądku z nerwów, bo miałam tak samo. A wcale nie byłam gruba. Miałam 14 lat, zmieniałam się w kobietę, przytyłam, ale nie byłam gruba, mieściłam się w zdrowych granicach, ale docinki ojca, babki, brata i mamy spowodowały ze przytyłam i było już tylko gorzej. Nienawidziłam siebie i mam za sobą długą drogę do polubienia siebie. A nadal zapiera mi dech ze strachu, stresu i nienawiści dos iebie na samo wspomnienie tamtych lata! Mądrze napisałaś! Pozdrawiam!
ikatie
28 listopada 2012, 21:08Dokładnie Kochana:**** najwazniejsze, że jest już dobrze, I jestem dumna z Ciebie, że tyle osiągnęłaś.
verano90
28 listopada 2012, 20:08Najważniejsze, że pokazałaś wszystkim na co Cię stać i masz już za sobą te wszystkie docinki i niewybredne komentarze :) I bardzo mądra z Ciebie babka, pozdrawiam cieplutko, nie daj się! ;)
zMotykaNaKsiezyc
28 listopada 2012, 19:21U mnie też zostały dziury moja rodzinka tez mi nie oszczedzała glupich uszczypliwych tekstów na temat moej wagi, jedzenia itp.. gratuluje
olka20
28 listopada 2012, 19:06czy tgeo typu epitety sa motywacja, czy tez nie, ja serdecznie Ci gratuluje ze zgubilas tyle kilogramow. napewno byly to ciezki czasy ale jestes zuch dziewczyna:)))
ChudaJA
28 listopada 2012, 19:04Jak czytałam ten wcześniejszy wpis to mi się płakać chciało... Ja nigdy nie powiedziałam nikomu, że ktoś jest gruby czy coś w tym stylu... Tak było zawsze u mnie w rodzinie nawet jak ktoś przybrał na wadze tzn. moje siostry czy nawet koleżanki to nigdy im tego nie powiedziałam. Wręcz przeciwnie. Ale już w dalszej rodzinie czyt. ciotki... te nie szczędziły komentarzy mi czy moim siostrom... Jak któraś mówiła do jednej z nas, że przytyła to robiło mi się przykro razem z nią! Uważam, że takich rzeczy nie powinno się mówić bo każdy ma lustro w domu i każdy widzi! Ja dobrze pamiętam komentarz ciotki z przed 2 mc.jak to nie wahała się skomentować jak to mi dupsko urosło! A przed jakimiś 4 mc jeszcze mówiła jaka to ja chuda nie jestem. Czasami ludzie są okropni. Ale nic się już na to nie poradzi! Trzymaj się i pokaż im na co Cie stać! Jesteś Wielka!
marlena027
28 listopada 2012, 18:58zgadzam się :)
ewelina18115
28 listopada 2012, 17:18szczera prawda:) gratuluję jeszcze raz:)
pucus1987
28 listopada 2012, 17:16swiete slowa.... mysle podobnie jak ty............