Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
860 schodów i wyjec


27 września 2013 r.

Przejście graniczne przekroczyliśmy w Łysej Polanie. Słowacja powitała nas jakąś polską reklamą. Słowackie Tatry pokazały się w cudownej odsłonie Nadużywam tego słowa. ?cudowne?. Trudno,

Podobają mi się góry, mimo, ze zasłaniają widoki na resztę rzeczy.

Bielańskie jaskinie odkryte w XVII w. przez poszukiwaczy złota. Pod koniec XIX wieku 1884 r. udostępniono dla zwiedzających. Trasa turystyczna około 1 km. Podejście około 1 km. Ci co nie chcieli zostali U furmana, czyli w tym czymś na zdjęciu.

Kilometr kilometrowi nie równy. Najpierw kazali nam iść do góry, mocno do góry. Chociaż właśnie mi wytłomaczono, że to wcale góry nie są. Nie wiem, kto wymyślił chodzenie pod górę, ale widocznie był sadystą. I to dużym sadystą. Po wejściu na górę (szlak żółty) okazało się, że cel został ukryty za wielką bramą. Strzegł jej cerber, co bez specjalnego kawałka papieru nie chciał wpuścić człowieka do podziemi. Przy kasie jest ciekawy zegar. Chodzi do tyłu. 


Zdjęć właściwie nie mam. Żądali dziesięć euro za prawo pstrykania fotek, wiec sobie darowałam. Po jaskiniach oprowadzała nas kobieta. Trochę mówiła po polsku. A to czego nie mówiła szło z głośników. Jaskinie są wielkie. I mają 860 schodów, nie licząc podestów i przejść. Podobno nawet sześć gatunków nietoperzy tam mieszka, ale chowają je przed watahami turystów. Trudno się dziwić. Ludzie jakoś krzywo patrzą na te ssaki. Wracając do tematu szłam sobie tymi schodami i szłam. Głównie w górę, ale żeby nie było czasem w dół też schodziliśmy. Gdzie nie gdzie woda skapywała ze ścian i tworzyła maleńkie stawy. Zarządzający skrzętnie to wykorzystywali i lampkami pooświetlali, tworząc legendy o spełnianiu życzeń. Wrzuć grosza, a będziesz?.  Grosza nie wrzucałam, ale przy każdej sobie życzenie mówiłam. Ostatecznie chytra jestem, po mieczu poznanianka.

Poodtykałam też kilka stalagmitów. Miłe w dotyku gładkie, no i kształt mają znajomy, tylko jakby ciut większy. Natura jest piękna. Setki lat, miliardy kropel wody i powstaje krokodyl, krzywa wieża, ogromny hamburger, ogród, krasnale. W jednej z sal były nawet organy. Na koniec czekała mała niespodzianka. Sala muzyczna. Podobno czasem odbywają się tam koncerty muzyki poważnej. Ma ponoć wspaniałą akustykę. Ja się na tym kompletnie nie znam więc pozostało mi wierzyć.

Po przeczołganiu się przez te wszystkie schody na końcu tunelu pojawiło się światełko. I poszłam w jego stronę. Po ponad 70 minutach znów byłam tam gdzie wcześniej. Pozostało jeszcze zejście na dół i ponad godzinna przerwa. Jak można wykorzystać czas wolny mając pod nosem dwie restauracje i całkiem sporo kalorii w zapasie. Oczywiście na latte z ciachem. Kawa była dobra. Ciacho ze śliwkami, na ciepło, do tego bita śmietana w spreju. Tej ostatniej nie ruszyłam. Ciasto zjadłam. Najlepsze nie było. Szkoda zmarnowanego dnia na słodycze.

Później pojechaliśmy do Kezmarku. Po drodze minęliśmy osadę romską. Podobno Słowaccy nie są zachwyceni tym, że wielu z ich obywateli to Romowie. Trudno się im dziwić, spoglądając przez okna autobusu, ale to inny temat.

Keźmarak to małe miasteczko, porównywalne do tego w którym mieszkam. Istnieje od 700 lat, więc trochę historii już ma. No i ma swój zamek, który został specjalnie wybudowany na terenie miasta, aby można się było w nim bronić przed wrogami. A budowali go Zapolscy. Był też w posiadaniu Laskich. Generalnie nie podobał mi się. Zamki rozczarowują. Jedyny, który mnie zauroczył stoi w Malborku.

Widziałam jeszcze elewacje miejskiego ratusza, które z daleka prezentują się całkiem ładne, z bliska już trochę mniej. Rynek miejscami przypomina Toruń. Stare kamieniczki, które niedawno zostały odremontowane. Tyle tylko, że w Toruniu wszyscy się spieszą, biegną. W Keżmarku czas płynie powoli.

Dwie wystawy sklepowe przypomniały mi stare czasy. Spłowiałe od słońca kartonowe pudełka. Jedne to nawet po polskich paluszkach. Na drugiej stały rządkiem kwiaty doniczkowe, z przewagą paprotek. Zaopatrzenie niezbyt wygórowane, ale studencka gorzka była tam najtańsza.

Udało mi się zwiedzić też kościół Zwiedzić to bardzo dobre określenie, skoro trzeba było wykupić bilet. Ponoć pieniądze potrzebne są renowacje. I nie dziwię się. Na niezbyt wielkiej przestrzeni zgromadzili tyle zabytków, że można by obdzielić spokojnie kilka kościołów. Pierwsza świątynia została wzniesiona już w XIII wieku. W obecnej można oglądać pozostałości gotyckich filarów. W ołtarzu głównym znajduje się rzeźba ukrzyżowanego Chrystusa, której autorem podobno był Wit Stwosz. W świątyni są aż trzy organy. Do tego, że znajdują się one po przeciwnej stronie ołtarza zdążyliśmy się już przyzwyczaić, ale żeby wisiały z boku to już nie.

Ciekawie wygląda też ława pod chórem. Jest na niej napis 1518, więc kilka pokoleń tyłków w niej zasiadło. Do najwygodniejszych nie należy. Natomiast ma ładne malowidła, które w dużej części już się zatarły.

Konfesjonały też się różnią od naszych. Są zabudowane i żeby wejść do środka trzeba otworzyć drzwi. I żeby się nie pomylić do którego spowiednika to na drzwiach są napisy z nazwiskami Przynajmniej ja tak je interpretowałam, Być może się mylę.

Kościół jest pod wezwaniem świętego Krzyża i Jana Paweł II ustanowił go bazylika mniejszą.

W bezpośrednim sąsiedztwie bazyliki stoi sobie dzwonnica z 1591 r. Podobna jest najpiękniejsza na Spiszu. Dla mnie była, bo innych nie widziałam

Do Bukowiny wróciliśmy spokojnie. Kolacja też była spokojna. Pierogi dostałam z serem, ale na słono. A później się zaczęło. Myślałam, ze zwariuję. Wyjec się odezwał. Mocno i dobitnie zaznaczył swoją obecność. Miałam dość. Zaczęłam jeść. Pod ręką były lentilki. Wysłałam jeszcze wiadomość Zmorze, że mam dość tego całego odchudzania.

I nie mam pojęcia co się stało, ale wszedł we mnie nowy duch. Cukierki odstawiłam i wzięłam się za robotę. Wyjec się uciszył.

 

 

Kanapka 182

Kanapka120

Kawa 60

Twaróg 100

Latte 200

Ciastko 300

Marchewka 60

Jabłko 72

Lentilki 250

Pierogi 390

Razem 1734

O lentilki za dużo.