Dziś waga pokazała to na co liczyłam w piątek,czyli 74,00 kg - cieszę się bardzo,bo to - 2 kg przez tydzień.Na pierwszy tydzień może być taki większy spadek,teraz już pewnie będzie wolniej.
W weekend udało mi się przemycić nawet kilka kawałków ciasta,ale cieszę się,że zjadając ciasto umiałam się powstrzymać od innych rzeczy - tak więc w ten weekend po raz pierwszy od wielu miesięcy zachowałam rozsądek w jedzeniu - uff...
W piątek byłam z małą u laryngologa i nie jest najgorzej,przedłużyła jej antybiotyk do 10 dni i mamy walczyć z katarkiem,a to nie takie łatwe,bo od stycznia mała cały czas ma katar i teraz mimo syropów i jakiś psiukadeł do noska nadal go ma.Już nie wspomnę,że kiedy ją wyślę do przedszkola to z pewnością się go nie pozbędę i sama nie wiem co mam z nią robić.W domu się nudzi a tam jest narażona na choróbska.
Z dobrych nowin piątkowych to wreszcie pojawiła się moja zaginiona @@@ - ona chyba zaginęła miedzy moimi brzusznymi zwałami tłuszczu,ale dzięki tygodniowej dietce i wysiłkowi fizycznemu wreszcie udało jej się wydostać - hurra!!!Kamień z serca,że nie muszę odwiedzać lekarza w tej sprawie.
Rozpoczynamy nowy miesiąc i nowy tydzień walki z tłuszczykiem,bo słoneczko coraz częściej zagląda i trzeba będzie zrzucić odzienie :-) chociaż podobno mają jeszcze nadejść mrozy,ale i tak trzeba się przygotowywać do wiosny!!!
malgorzatabi
1 marca 2010, 12:13Upadki i wzloty-to jest nam chyba w życiorysy wpisane przy walce z dietą. ja trzymam się dzielnie. Dzisiaj mam dzień płynny i mam nadzieję dotrwać do końca:) Buźka i miłego tygodnia***
MonikaPG
1 marca 2010, 11:31Gratuluję, że udało Ci się przetrwać dietkowo weekend. Dla mnie to praktycznie nie możliwe. Zawsze przez sobotę i niedzielę przybywa mnie z 1 kg i mam wówczas w tygodniu do zrzucenia nie jeden a dwa kilo. Zdrówka dla Dziecinki życzę.