Jak krew z nosa.
Czekam, żeby wreszcie zobaczyć trójkę na wadze, mam wrażenie, że to 114 zrobiło się jakąś magiczną granicą.
Swoją drogą nie powinnam narzekać. W końcu właściwie nie jestem na diecie.. Ćwiczę też bardzo sporadycznie. Chciałabym zacząć taką prawdziwą dietę, ale to nigdy nie wychodzi. Nie wiem, presja za duża czy co. Wcześniej czy później zaczynam się obżerać. A teraz jak wiem, że mogę zjeść wszystko, to do obżerania niemalże nie dochodzi. Mam ochotę to jem słodycze, nie mam to nie jem. Nie szukam okazji, żeby je zjeść. Jak zjem wystarczającą ilość to mogę zostawić na później, na jutro, na pojutrze, bo nie zaczynam diety na drugi dzień i nie muszę dokończyć wszystkiego co mam.
Z takimi problemami powinnam więcej zainwestować w spalanie. Ale to też jakoś mi słabo wychodzi. A dopóki tego nie zmienię waga będzie lecieć, jak już mówiłam, jak krew z nosa.
Na razie cieszę się, że nie rośnie. Zima idzie i będę głównie tego pilnować. O właściwej diecie pomyślę w 2014stym.
Tak poza tym to staram się po kawałku przerzucać na zdrowe jedzenie. Jednym z celów jest całkowita rezygnacja z białej mąki, na razie ograniczam. Staram się nie jeść sztucznych zupek. Praktycznie już nie jadam smażonych ziemniaków (czemu tak późno dowiedziałam się, że są rakotwórcze?) czyli żadnych chipsów, żadnych frytek. Wiem, że podobny problem jest z orzeszkami ziemnymi, ale to kolejna rzecz od której jestem uzależniona, zwłaszcza tych w cieście. A tu w cholerę soli, a ja najprawdopodobniej cierpię na nadciśnienie (no tak, do lekarza by wypadało wyruszyć). W cholerę kalorii. W ogóle nic zdrowego.
Zamelduję się jak waga spadnie poniżej tej 114stki. Oby to było już jutro :P