Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Powrót na Vitalię po kilku latach. Zmieniona, z innym podejściem. Chcę stosować NVC I Mindfulness w drodze do zdrowia z miłością i akceptacją mojego ciała.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 45686
Komentarzy: 1243
Założony: 3 lutego 2013
Ostatni wpis: 4 października 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Onigiri

kobieta, 33 lat,

173 cm, 111.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Do końca roku dwie cyfry :)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 października 2020 , Komentarze (1)

Och, wygląda na to, że będę robić wpisy tylko w weekendy. Kompletnie nie mam przestrzeni na to, żeby to robić w ciągu tygodnia.

Jestem dzisiaj zestresowana - jakoś myśli powędrowały w dziwnych kierunkach. I ogólnie czuję, że moje ciało jest w stresie, bo trochę mu zafundowałam rozmaitych wrażeń w zeszłym tygodniu. I dobrych i mniej wspierających.

Teoretycznie nie mam aktualnie problemów z kompulsywnym jedzeniem. A przynajmniej jeśli chodzi o podchodzenie do lodówki w każdej wolnej chwili i zjadaniu tego, co się napatoczy. Generalnie mam też znacznie mniej stresu, bo wszystko zaczyna się układać i wdrażam się w nową rutynę, ale właśnie widzę, że w takich momentach wychodzi na wierzch to, co jest jeszcze niepoukładane.

Wzrasta mi też świadomość ciała i bardzo czuję to jak mi jest niewygodnie z obecną wagą. I z obecnym trybem żywieniowym, o którym chcę napisać coś więcej. A mianowicie pojawił się problem w związku z tym, że w pracy zawsze są słodycze. Zawsze jest też cukier pod ręką, automat z kawą. I o ile po latach uzależnienia od cukru i przekąsek nauczyłam się z tym sobie radzić tak, że umiem nie kupować takich produktów, a jak ich nie kupię to po prostu nie jem, bo ich nie ma, to w momencie kiedy mam do nich swobodny dostęp - nie umiem sobie z tym poradzić. Jestem już w pracy dwa tygodnie i jestem na drodze zbudowania bardzo silnego niezdrowego nawyku.

Dodatkowo to, że widzę takie zagrożenie podnosi mi poziom stresu. Nawet teraz mój smartband pokazuje, w trakcie pisania, że rośnie mi puls jak o tym myślę. Ten stres nakręca mi myślenie o wadze. A wszystko do kupy sprawiło to, że miałam ucztę słodyczowo-czipsową w weekend. Teoretycznie miałam cudowne szanse na obniżenie wagi, ze względu na dużo ruchu w pracy + jogę. A po tym co się działo w weekend + drobne słodyczowanie w pracy sądzę, że waga może pójść w górę. Chcę o tym pamiętać, że tak może być i chcę to akceptować. Nie chcę żeby to było moim triggerem. 

I tak się faktycznie dzieje, że jest coraz mniej triggerem. Że coraz bardziej, tak ze środka, chcę być zdrowa, świadoma ciała, chcę żyć długo, bez problemów. Coraz częściej myśle o zrobieniu jakiegoś zestawu wizyt kontrolnych i zadbaniu o to co szwankuje - może to brzmieć, że myślenie to trochę mało, ale z moją medo-fobią i gęsią skórką na myśl o lekarzach, to jednak jest niemało.

Bardzo podoba mi się kierunek, w którym zmierzam, ale dostrzegam też, że jest aktualnie dużo rzeczy, z którymi wciąż się mierzę. Cieszy mnie, że mogę ze względnym spokojem je poobserwować i poszukać takich strategii, które mnie będą wspierać. Dużo lekkości ostatecznie mi daje ta praca. Jak już się wdrożę, to liczę na to, że może być dla mnie dużym wsparciem, to że ją mam.

Jeszcze słówko o jodze: byliśmy razem z L. Mega mi się podobało, jemu nie aż tak mega, ale też świetnie mu było z tym, że byliśmy gdzieś razem i spędziliśmy czas wartościowo. Joga była mega lekka, ale ostatnio mieliśmy tak mało ruchu, że na drugi dzień byliśmy obolali mimo wszystko. Aż trudno mi się pisze jak bardzo dobrze mi było na tej jodze. Tak relaksująco, również dla umysłu. Bardzo przyjazna atmosfera, czułam się tak bezpiecznie, jak rzadko mi się zdarza w moim codziennym natłoku myśli. Za tydzień też idziemy :)

Oprócz ciała i jedzenia są jeszcze dwa tematy, które wywołują we mnie napięcie. Jednym jest polityka, sytuacja w świecie i to jak na to reaguje moja rodzina, szczególnie w social mediach - ale o tym dzisiaj nie mam ochoty pisać. A drugim tematem jest mój rozwój. Noszę w sobie jakieś.. przekonanie? Uczucie? Przymus? Hmm.. bardzo mi się to kojarzy z jakimiś kompulsjami i bazując na tym co wiem o mózgu, a szczególnie o dopaminie, to faktycznie ma to wiele wspólnego z kompulsjami, które się pojawiają przy jedzeniu. Mam czasem taki natłok myśli odnośnie tego, co powinnam zrobić, czego się uczyć, czym się zająć, czym interesować, o czym czytać. I chociaż teoretycznie wybrałam mniej więcej co chcę, to co jakiś czas wychodzi jakiś nowy temat, który wydaje mi się warty zainteresowania i mój mózg od razu najchętniej robiłby z takiego tematu ekspertyzę. Co oczywiście nie jest realne w chwili obecnej. Nie da się robić wszystkiego. W takich chwilach nie mam wypracowanej strategii na to, żeby wrócić do równowagi. Czasem mi się to udaje, kiedy pouczę się trochę jezyków i mam uczucie, że zrobiłam coś wartościowego, a mózg już nie ma ochoty na nowe informacje. Czasem mi się to nie udaje, kiedy poszukuję różnych książek i myślę o tym, że nie będę miała kiedy je przeczytać. Nie udaje mi się też wtedy, kiedy zaczynam planowanie kolejnej ścieżki zawodowej. Ciąży na mnie klątwa dobrej uczennicy - do pewnego momentu w życiu byłam jedną z najlepszych w klasie, jeśli chodzi o oceny. I jakoś to wdrukowało we mnie to, że powinnam odnosić sukces w życiu zdefiniowany w taki sposób, że sukces jest wtedy kiedy powodzi mi się lepiej od znakomitej większości ludzi, z którymi mam styczność. Bardzo, bardzo, niewspierające przekonanie. Próbuję przedefiniować moje wewnętrzne pojęcie sukcesu. To co mi pomaga, to kiedy skupiam się na teraźniejszości i czerpaniu satysfakcji z tego, co właśnie się dzieje. Na radości i przyjemności tego, co robię w danym momencie. W ogóle przychodzi mi do głowy, że ta wdrukowana definicja sukcesu ma dużo wspólnego z zarozumiałością i egocentryzmem, ale chciałabym odejść od takich etykietek. Nie wspierają mnie i niewiele wnoszą. Teraz jak to piszę, to odkrywam, że bardzo długo już je noszę, a jakby tak głębiej pogrzebać to przecież to nie jest historia o byciu w centrum, tylko historia o byciu wystarczającą. 

Och, wystarczy mi dzisiaj tej mojej vitaliowej autoterapii. Ciąg dalszy nastąpi :D Do zobaczenia za tydzień!

27 września 2020 , Komentarze (4)

Pierwszy tydzień w nowej pracy za mną. Starałam się zminimalizować stres jak tylko umiałam. Na razie w pracy widzę prawie same plusy, jest blisko, jest czysto, jest przyjaźnie, zadania są bardzo ciekawe. Ale czekam aż się przestawię na tryb "praca" po półrocznym urlopie. Fajnie było być w domu. Z mężem, z dziećmi. Mam w sobie jakieś napięcie w związku z tym, że to się zmieniło. Miałam taki moment, że już chciałam iść do pracy, po czym znalazłam sobie jakieś fajne zajęcie i już mi przeszła taka ochota. Lubię być w domu z moją rodziną. Lubiłam spędzać czas z nimi, czasem się uczyć, poczytać, porozwijać, wyjść gdzieś razem. Trochę mi teraz chodzenie do pracy to zaburza. Wiem, że pomogłoby myślenie w stylu "chcę się tam czegoś nauczyć" i staram się je sobie wytworzyć, ale zauważyłam, że jest jeszcze na to czas, więc więcej inwestuję w łagodność. Mówię sobie, że to nic dziwnego, że jest napięcie. Że to nowe miejsce, nawet jak jest świetne, to przecież zmiana, do której trzeba przywyknąć. Że to dużo na raz i to jest okej, że czasem się stresuję, obawiam. Próbuję uwierzyć w to, że nie muszę wszystkiego opanować od razu, że mogę sobie dać czas, ale z tym mi akurat najtrudniej. Ta część, która mi mówi, że powinnam już, teraz umieć, że mam być dobra, jak nalepsza. I mam w sobie takie napięcie, bo mam duże skłonności do prokrastynacji. Trudno mi się jest skupić przez 8 godzin tak jak bym chciała. Ale myślę, że to może być też przez to, że to pierwsze dni i kosztuje mnie to tyle emocji i wysiłku związanego z nauką, że się mózg wyłącza czasem.

Jednym z minusów jest też trochę to, że wdrażanie mnie nie jest tak usystematyzowane jak by być mogło i trochę nie wiem co będzie dalej, jaki jest następny krok. W tym tygodniu były też trochę przestoje we wdrażaniu mnie z przyczyn leżących poza mną, co z jednej strony było dobre, bo mogłam złapać oddech, ale z drugiej trochę się spinałam w tych momentach.

Dzisiaj jest niedziela i czuję spięcie na jutro, bo już wiem, że będę wdrażana w jakieś konkretne działanie, które mam wykonać sama po szkoleniu. Podejrzewam, że nic trudnego, no ale nie umiem przestać o tym myśleć. I trochę nie mam pomysłu co ze sobą zrobić, żeby poczuć się dobrze.

Za to jak wspominam jaki ciężki był zeszły weekend to jest bez porównania lżej. 

Mam ciągle w sobie ten element, że strasznie chciałabym być lubiana i to w dodatku przez wszystkich. I nie pomaga mi nasilenie tego pragnienia. Już jestem na takim etapie życia, że wiem, że to niemal niemożliwe, żeby być lubianym przez wszystkich. Wiem też, że w gruncie rzeczy nie jest to takie potrzebne. Ale w warstwie emocjonalnej ciągle to mam. No cóż, trzeba poczekać aż mózg się "przezbroi".

W momentach stresu wracają mi myśli na temat mojego ciała, na temat tego, czy ktoś o tym myśli, jak o mnie myśli, jak mnie nazywa w swojej głowie, kiedy nie pamięta mojego imienia. Wiem, że tak jest, że w stresie mózg wraca do ustawień wyjściowych, do tego do czego najbardziej przywykł, więc kiedy pomyślę jak długa jest moja historia czucia się dobrze lub neutralnie w moim ciele i w społeczeństwie, a jak długa jest historia złego samopoczucia, to nie dziwi to, które nastawienie jest tym wyjściowym.

Jeszcze to co napawa optymizmem to to, jak się zmieniają moje reakcje w stresie i jak dużo już jestem w stanie przejść. Bo przecież to ja jestem tą osobą, która bała się zamówić taksówkę czy pizzę telefonicznie. A co dopiero zapytać kogoś nieznajomego o coś, czego nie wiem.

Co do spraw związanych z ciałem i jedzeniem - wspaniałe w mojej pracy jest to, że mam duże możliwości ruchowe. I duży wybór tego w jakiej jestem pozycji i czym się aktualnie zajmuję. Bajka. Więc sporo się ruszałam w tym tygodniu, w porównaniu do wcześniejszych tygodni. Sporo też jadłam. Bardzo dużo cukru (też w porównaniu do ostatnich tygodni) i wróciło mi dzisiaj zmęczenie po posiłkach i chęć na słodkie po jedzeniu - coś co kojarzy mi się z insulinoopornością. Wieć w tym tygodniu nie chcę jeść aż tyle cukru. A na pewno nie chcę zaczynać dnia od napoju słodzonego cukrem - wracam do inki z mlekiem, albo po prostu wody. Lepiej się wtedy czułam.

W związku z ruchem, mimo zwiększonej ilości kalorii waga stoi w miejscu. To dobrze. Cieszy mnie to, metabolizm się ruszył, bo były momenty, że zjadłam naprawdę sporo kalorii. Co do samego ED - bardzo słabiutkie, najgorzej z tym cukrem, kiedy były słodycze w zasięgu ręki. Chcę się postarać, żeby w tym tygodniu ich po prostu nie było w zasięgu. Chcę się cieszyć smakiem zdrowego jedzenia.

W weekend zrobiłam sobie poranne sesje jogi z Adrienne. Bardzo dawno się nie ruszałam i mam zastane ciało, ale już drugiego dnia po krótkich ćwiczeniach czułam się świetnie. Będzie to dobry wstęp do prawdziwej jogi, którą niedługo mamy nadzieję zacząć z mężem na zajęciach.

Podsumowując, jestem bardzo wdzięczna za to co mam. I wyrozumiała dla swojego napięcia. No i pełna nadziei, mimo lęków :)

20 września 2020 , Komentarze (4)

Hej.

Moje ED się powoli wycisza. Szybciej niż dotąd. Jakoś poszukiwania tego, co mnie wspiera przyniosły pożądany skutek. A co mnie wspierało?

1. Powiedzenie sobie, że ok. Teraz mam taki czas, że ED mogą brać górę. I jak będę chciała to zjem masę jedzenia i okej - przytyję w ciągu kilku dni. No trudno.
2. Rozsądne korzystanie z ruchu - bez presji na spalanie kalorii, ale też bez unikania.
3. Czas na refleksję - bardzo mi pomaga w tym między innymi pisanie tutaj. Nawet jeżeli nie napiszę wszystkiego, o czym zdążyłam pomyśleć, to uruchamia mi się taki sposób myślenia, który mi sprawia ulgę.
4. Zaopiekowanie się sobą - sen, wypoczynek, makijaż (zwykle rzadko się maluję), nawet wykonałam pierwszy raz w życiu laminowanie włosów żelatyną (z powodzeniem :) )
5. Łagodność i wyrozumiałość - nie miałam do siebie pretensji, nie obwiniałam się, bez poczucia winy, obserwowałam i starałam się myśleć sama o sobie wspierająco. 

No i bardzo mi to pomogło. Do tego stopnia, że nie zjadłam wczoraj posiłku na noc - co w moim życiu jest objawem tego, że wszystko jest ok. Jak zjadam na noc to zwykle oznacza to stres. Jak jestem spokojna to zwykle po zmierzchu już głód mi nie towarzyszy i czekam na śniadanie. Więc jak nie miałam ochoty na pełny brzuch nocą to był dla mnie radosny sygnał.

Waga najbardziej skoczyła w pierwszych dniach ED (ze 109.8 na 111-111.5), a ostatnie dwa dni stanęła. Cieszę się, bo rosnąca waga wciąż jest dla mnie triggerem, a wtedy to już błędne koło.

Ale dzięki temu, że jestem tutaj jakoś boję się tego mniej i mniej strachu towarzyszy porannemu ważeniu.
Zresztą ciekawie mi się to odkrywa ile jeszcze rzeczy we mnie siedzi, co do których bez pisania nie miałam takiej świadomości. Okej, lecę zrobić smaczne śniadanie :) Pozdrawiam!

18 września 2020 , Komentarze (3)

Zaburzenia odżywiania, ED. Hm. To dzisiaj mój temat. Są ze mną ciągle, ale widzę je trochę inaczej niż na początku, kiedy dochodziły do głosu. Kiedy o nich myślę mam w sobie coraz więcej ciekawości i spokoju. Nie są to rzeczy, które dominują. Myślę, że wciąż przeważa wkurw i panika, kiedy dają o sobie znać albo sobie o nich przypominam. Ale kierunek zmian jest wyraźny. Samolot zaczął startować.

Wczoraj po długich godzinach niepokoju, wielu przelanych słowach, częściowo tutaj, częściowo w prywatnym pamiętniku, miałam napad obżarstwa. Nie miałam napadu obżarstwa od kilku porządnych tygodni. Dzisiaj też miałam. Wszystko w połączeniu ze słodyczami i mięsem. Odzywa się we mnie ta stara część, która coś pieprzy o beznadziejności, nieskuteczności, słabości, porażce, braku silnej woli. Ale jakoś cicho i krótko. Bo dzisiaj jestem w stanie wziąć kilka oddechów i popatrzeć - no tak. Zjadłam coś kompulsywnie. Szybciej i więcej niż zjadłabym bez takiego napięcia. Próbowałam coś zaradzić, piłam wodę, próbowałam odwrócić uwagę, chciałam wytworzyć nowy nawyk. A co mi najbardziej pomogło?

1. Obejrzenie ciałopozytywnego live'a o fatshamingu
2. Powiedzenie sobie - okej, dzisiaj mam taki dzień. Mam ochotę żreć bez końca, mam ochotę pochłaniać słodycze kilogramami. Nie umrę od tego. Nie robię tego pierwszy raz, możliwe że nie ostatni. Kiedy to sobie powiedziałam jakoś ochota na słodycze, chleb i mięso mi przeszła. Ale to jest moja metoda, która ma źródła w tym jakie triggery wywołują we mnie kompulsywne odruchy, nie polecam tego stosować bez namysłu.

Mam świadomość, że przez kilka najbliższych dni moja waga skoczy w górę. Nie lubię tego, ale tak będzie, bo zjadłam więcej kalorii niż zużyłam. Ale skok nie będzie gigantyczny. Ruszałam się. 

Dzisiaj słuchałam trochę o przywilejach ludzi, którzy mają ciała w kanonie. O tym, że mając ciało w kanonie ruszając gdziekolwiek za granicę bez walizki możesz się ubrać od stóp do głów, a ktoś z ciałem poza kanonem może mieć problem z kupieniem nawet majtek. Dało mi to do myślenia.

Pamiętam jak to było jak jako nastolatka nie miałam się totalnie w co ubrać. Teraz jest znacznie więcej możliwości fajnego ubrania się z mniejszą zależnością od rozmiaru. Ale będąc dzisiaj z mężem w moim ulubionym sklepie, jeśli chodzi o gust - uwielbiam ich ubrania zarówno dla kobiet, mężczyzn jak i dzieci, to zobaczyłam, że niestety już wyszłam poza kanon tego sklepu, bo ich największe ubrania sięgają do 46. A ja aktualnie mam 48/50. Myślę o sklepie, w którym aktualnie się ubieram, gdzie kolekcja plus size na miejscu ma większość ubrań do właśnie mojego aktualnego rozmiaru, czasem 52. I co jakby stało się tak, że znowu kiedyś będę mieć rozmiar 54 jak to już raz miało miejsce? Zostanie mi Internet.

To już trochę dywagacje. Ale jestem w takim momencie życia, że zdecydowanie łatwiej jest mi się dostosować i niż wojować. I zrobić coś w tym kierunku, żeby wrócić do tej rozmiarówki sprzed kilku lat, a już po odchudzaniu (czyli około 44). Żeby to już nie był temat, który mnie męczy. Natomiast jestem w stanie wyobrazić sobie taki moment życia, kiedy zdecydowanie trudniej będzie zmienić rozmiar niż walczyć z kanonami. Nie wiem czy będę mieć taki.

Żyję teraz. I w tym świecie w jakim jestem będzie mi prościej osiągać moje cele, zaspokajać moje potrzeby, spełniać marzenia, kiedy moje ciało będzie bardziej w kanonie. Nie w kanonie piękna, nie jak modelka na plakacie. Ale w kanonie rozmiaru. Ale żeby wrócić do tego momentu przyda mi się trochę łagodności, świadomości i działanie niekoniecznie bezpośrednio na jedzeniu. I właśnie po to tu jestem - żeby zwiększać samoświadomość. Bo jakoś tak mam, że im więcej piszę tym więcej jej mam.

17 września 2020 , Komentarze (6)

Cześć :)

Wracam po prawie roku - do startu. Jaki to był rok! Końcówka 2019 i początek 2020 to był strasznie trudny czas. Wiele mi to mówi o mnie, że wróciłam wtedy na Vitalię. Z jednej strony zauważyłam, że dzieje się coś z ciałem. Coś co wymaga wsparcia. Z drugiej strony szukałam wsparcia dla siebie.

W tamtym czasie wyszło inaczej. Vitalia nie była całkiem wsparciem, potrzebowałam czegoś innego, żeby ogarnąć to co działo się w mojej głowie. A działo się naprawdę dużo. Na tyle, że tyłam i tyłam. I widziałam, że dzieją się takie rzeczy, które mi nie służą, a ciało tylko to komunikuje. Więc zrobiłam sobie wspaniały prezent. Rzuciłam pracę i zrobiłam półroczne wakacje. Tak, korona też maczała w tym palce (brak ofert w pewnym momencie na rynku pracy), ale byłam gotowa na wakacje 3-6 miesięczne. I był to idealny czas, żeby to co ważne wskoczyło na swoje miejsce.

Zaobserwowałam, że dojście do siebie po trudnym czasie zajęło mi dodatkowy czas. Bo wyobraziłam to sobie tak, że rzucam pracę, zaczynam odpoczywać i wszystko się robi cacy. A nie zrobiło się takie od razu. Zajęło mi 3 miesiące żeby przestać tyć (Uwaga: nie - zacząć chudnąć. Przestać tyć. Czyli przez pierwsze 3 miesiące dalej tyłam, dalej miałam nawyki, które nie do końca mi służyły). 3 miesiące na odciążenie głowy i rozpoczęcie myślenia o nowej pracy. W 4tym miesiącu odpoczywałam już na poważnie. A 5 był miesiącem wzmożenia rozwoju zawodowego. 

Teraz w poniedziałek czeka mnie nowa praca. I jestem w takim momencie dzisiaj, że dużo rozmyślałam odnośnie tego czego chcę od życia, od siebie, od mojej pracy. Co chcę wiedzieć, umieć, czego chcę doświadczyć. I przyszło mi do głowy, że chciałabym wrócić do takiego ciała, które kojarzy mi się ze zdrowiem, ze szczęściem, z zadowoleniem.

W momencie szczytu w tym roku ważyłam ok. 114kg. W ciągu ostatniego 1,5 miesiąca udało mi się zejść do najniższej wagi 109,8kg. W tej chwili jest koło 111kg, wahania jedzeniowe ostatnie 3 dni. Przychodzi mi do głowy to, że takie myślenie o wadze, o numerkach, o tym co to dla mnie znaczy jest fajnym tematem do przyjrzenia się, ale dzisiaj nie mam na to ochoty.

To co przyszło mi dzisiaj do głowy to to, że się bardzo rozwinęłam przez ostatnie miesiące. Nauczyłam się wiele. I zdobyłam takie umiejętności, które mogą mi się bardzo przydać w dbaniu o moje ciało, o zdrowe nawyki. I zastanawiam się nad tym, że to może jest dobry czas, żeby ich użyć?

Może też nie jest dobry. Nie wiem na ile nowa praca będzie dla mnie stresem a na ile "kopem do przodu". A może pisanie pamiętnika tu od czasu do czasu w połączeniu z interakcją z wami pomoże mi utrzymywać te nawyki, które już mam?

Zostaję przy tym znaku zapytania. Na razie. Bo mam wrażenie, że jest we mnie tyle, że jeżeli tylko mi się uda to będę pisać dużo i obficie.

22 października 2019 , Komentarze (20)

Cześć.

Dziś waga skoczyła mi w górę. Czasem tak mam po ćwiczeniach, nie wiem dlaczego tak się dzieje. Czy to woda się zatrzymuje? A może to jednak dopiero efekty slodyczowania zeszłotygodniowego? Nie wiem, jadłam bardzo nieświadomie w zeszłym tygodniu, więc jest taka opcja. 

Od 3 dni jem coraz świadomiej. Od ponad tygodnia piję dużo wody. W tej chwili jestem zmęczona, bo przeziębienie mnie męczy, ale nastrój mam bardzo dobry. 

Trochę mam tak, że towarzyszą mi różne myśli na temat wagi. Na przykład przychodzi mi taka myśl do głowy jak inni się mają widząc mnie. Co o mnie myślą. Czy moja waga jest jakimś tematem w ich głowie, czy bardziej postrzegają mnie jako całość, a waga jest z boku, jak kolor oczu, długość włosów i tak dalej. 

Łapię te myśli i zastanawiam się co one mi robią. Co mi to robi, że ktoś może myśleć o mnie negatywnie lub pozytywnie. Lubię sobie uświadamiać, że czyjeś myśli, czy nawet komentarze mówią więcej o nim samym niż o mnie. Że ktoś może tkwić mocno w kulturze diet i patrzeć na to przez ten pryzmat. A ktoś może mieć inne doświadczenia, które wytworzą u niego inne myśli. 

Kiedyś bardzo dużo mi to robiło. Kiedyś bardzo bałam się tego jak mnie ludzie ocenią. Miałam doświadczenia z dzieciństwa bycia wykluczoną ze względu na nadwagę. Także uważam, że to, że takie myśli się pojawiają ma swoje zadanie, chcą się mną jakoś zaopiekować. 

Mam to szczęście, że w ciągu życia zdobyłam też inne doświadczenia, wiem też jak to jest doświadczać miłości i akceptacji niezależnie od wyglądu, zdolności, ubioru czy bez względu na popełniane błędy. Bardzo mnie wspiera to doświadczenie. 

W tej chwili waga jest tylko jednym z możliwych wskaźników, na które zwracam uwagę. Są inne. W większości ważniejsze. Waga jest o tyle fajna, że jako wskaźnik liczbowy fajnie może pokazywać postęp. Ale niestety może też ukrywać różne inne trudności. Dlatego mam swoją listę wskaźników, na podstawie których sprawdzam czy idę w dobrym kierunku. A są to:

1. Samopoczucie i nastrój, 

2. Sylwetka (w znaczeniu rozmiaru, jak również postawy) 

3. Myśli i przekonania (czym żyję na codzień, czy nie pochłania mnie świat diet) 

4. Napięcie i odczucia w ciele 

5. Skóra i włosy 

6. Ubrania (z jednej strony ich rozmiar, z drugiej to jakie ubrania wybieram, czy się za nimi chowam, czy się nimi cieszę) 

7. Moje relacje z innymi (uczestniczę czy unikam) 

8. Chodzenie, wchodzenie po schodach, bieganie (jaki mam oddech, jakie odczucia w ciele) 

9. Waga

10. Wybory i nawyki żywieniowe (świadomość, wiedza, tendencje) 

A wy macie jakieś swoje wskaźniki, na które zwracacie uwagę? Co myślicie o takim holistycznym podejściu do ciała i w ogóle do siebie? 

21 października 2019 , Komentarze (10)

Cześć. 

Długo mnie tu nie było. Długo nie potrzebowałam. A teraz wracam, bo chcę zadbać o siebie świadomie. Waga jest tylko pretekstem, bo lubię to miejsce. Dużo mi kiedyś dało. Czuję się zupełnie inną osobą niż te 5 lat temu. Czy 8 lat temu, jeżeli pomyślę o tym kiedy zaczęłam tu pisać. Bardzo dużo daje takie miejsce, w którym z jednej strony mogę wylać z siebie swoje myśli, a drugiej jest pewna wspierająca społeczność. 

Zgodnie z tradycją wpisałam sobie cel odchudzania, ale nie jest on moim priorytetem. Nie wiem też, czy będę kiedykolwiek ważyć tyle ile wpisałam, ale przyzwyczaiłam się do ustalania takich celów odchudzania, które są trudniejsze do osiągnięcia dlatego, żeby zawsze pamiętać, że jestem w drodze, a to co robię tutaj to nie jest praca nad sobą tylko do pewnego momentu, ale na całe życie. 

Tym razem moje "odchudzanie" będzie inne. Będzie od samego początku z założenia pracą nad moim umysłem i świadomością, a dzięki temu nad ciałem. Lubię siebie i akceptuję także obecną wagę (107,7), ale wiem, że może mieć zły wpływ na moje zdrowie, więc chcę o to zadbać. Chcę zrozumieć jak to się stało, że waga wzrosła i chcę w szczerości popracować nad moją kondycją, sposobem odżywiania a w konsekwencji nad dietą. 

To nie wszystko. Bo towarzyszy mi wizja. Bardzo chciałabym wesprzeć ruch ciałopozytywny I dołożyć swoją cegielke, chciałabym stworzyć model "pozytywnego odchudzania", który miałby na celu poprawę komfortu życia osób otyłych. Którego częściowa redukcja wagi byłaby skutkiem ubocznym. Ale w tym miejscu to tylko tło. Bo ten pamiętnik jest mój i będę rozgryzac tylko siebie, a nie cały świat. 

Zyczcie mi powodzenia :) 

8 lutego 2016 , Komentarze (6)

Waga skacze, ale nieważne.
Stresujący czas, głównie przez uczelnię. Ale mąż wspiera jak nikt nigdy dotąd - dam radę. Co prawda zdarza mi się płakać ze stresu, ale ja to taka beksa już jestem. Zwłaszcza w ciąży beczałam co trochę :D

Dzisiaj Tiff 30 minut. Już 6tygodni za nami - jadziem :)
Wczoraj zaczęłam pić więcej wody (w końcu!). Bardzo dobrze, przecież karmię piersią, już mi się skóra zaczęła przesuszać.
Zmierzamy w dobrym kierunku.

7 lutego 2016 , Komentarze (8)

Nareszcie znalazłam czas, żeby coś napisać.

To obiecane Podsumowanie roku 2015.
Nie byłam zbyt aktywna na Vitalii, więc warto sobie poprzypominać, co się działo, że mnie nie było :)
-Wyszłam za mąż. (nawet dwukrotnie :D)
-Zaszłam w ciążę.
-Urodziłam syna.
-Zregenerowałam się psychicznie, stany depresyjne, lękowe i kompulsywne żarcie przeszły do historii.
-Zaliczyłam dwa semestry (kolejny teraz w trakcie - sesjaaa).
-Kłóciłam się, obrażałam, godziłam, cieszyłam i przeżywałam mnóstwo chwil z moją rodziną. Na chwilę obecną mogę powiedzieć, że jest dobrze.
-Nabyłam dwie papugi (z półrocznym odstępem czasowym).
-Przytyłam w ciąży 17kg. Mimo to w ostatnim miesiącu w pasie miałam mniej niż 3 lata temu.
-Cieszyłam się tym rokiem z najwspanialszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek spotkałam. A rok skończyliśmy i zaczęliśmy nowy niesamowicie. Myślę, że zapamiętamy to do końca życia. Mimo, że jeszcze w szpitalu, to mogliśmy być razem.

2015? Najlepszy rok mojego życia jak dotąd.
2016? Zaskocz mnie - bądź jeszcze lepszy :)

A co aktualnie? Znajome postraszyły mnie wypadającą macicą więc na trochę przerwałam ćwiczenia. Wczoraj zaczęłam znowu - 10 minut z Tiff, dzisiaj już 25. W poniedziałek ginekolog, 6 tygodni minęło, mam nadzieję, że wszystko gra.
Czuję się grubo i nieatrakcyjnie, ale to wszystko w mojej głowie. Mąż mnie kocha chyba jeszcze bardziej :) Wsparcie jest, motywacja jest - działamy :)

22 stycznia 2016 , Komentarze (17)

W końcu wróciłam :)

Chcę znowu pobawić się z Vitalią.
Pod koniec roku urodziłam syna.
Więc przychodzę do was z dzieckiem, otyłością, uzależnieniem od słodyczy, studiami i ogromną motywacją do życia i działania.

Na przypomnienie siebie wrzucę zdjęcia jak było kiedyś, jak udało się wyglądać potem (czytaj: przed ciążą).

Na dzien dzisiejszy foty nie mam.
W najblizszych dniach, o ile znajde chwile, mam nadzieje zrobic podsumowanie roku, plan wagowo-cwiczeniowy.
Dzisiaj jak zwykle ostatnio, zjadlam nienajlepiej, ale cos ruszylo, mianowicie - poza spacerem do parku z malym - troche pocwiczylam. 10 minut z MelB i 5 minut z Tiffany. Zawsze cos, nawet sie spocilam :D Duzo do nadrobienia, te 8kg na plus po ciazy jednak robi roznice, no i kondycja juz nie ta.

Trzymajcie kciuki, kibicujcie, odezwe sie niebawem ;)