Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
003 - 111.5 ED, fatshaming i kanony


Zaburzenia odżywiania, ED. Hm. To dzisiaj mój temat. Są ze mną ciągle, ale widzę je trochę inaczej niż na początku, kiedy dochodziły do głosu. Kiedy o nich myślę mam w sobie coraz więcej ciekawości i spokoju. Nie są to rzeczy, które dominują. Myślę, że wciąż przeważa wkurw i panika, kiedy dają o sobie znać albo sobie o nich przypominam. Ale kierunek zmian jest wyraźny. Samolot zaczął startować.

Wczoraj po długich godzinach niepokoju, wielu przelanych słowach, częściowo tutaj, częściowo w prywatnym pamiętniku, miałam napad obżarstwa. Nie miałam napadu obżarstwa od kilku porządnych tygodni. Dzisiaj też miałam. Wszystko w połączeniu ze słodyczami i mięsem. Odzywa się we mnie ta stara część, która coś pieprzy o beznadziejności, nieskuteczności, słabości, porażce, braku silnej woli. Ale jakoś cicho i krótko. Bo dzisiaj jestem w stanie wziąć kilka oddechów i popatrzeć - no tak. Zjadłam coś kompulsywnie. Szybciej i więcej niż zjadłabym bez takiego napięcia. Próbowałam coś zaradzić, piłam wodę, próbowałam odwrócić uwagę, chciałam wytworzyć nowy nawyk. A co mi najbardziej pomogło?

1. Obejrzenie ciałopozytywnego live'a o fatshamingu
2. Powiedzenie sobie - okej, dzisiaj mam taki dzień. Mam ochotę żreć bez końca, mam ochotę pochłaniać słodycze kilogramami. Nie umrę od tego. Nie robię tego pierwszy raz, możliwe że nie ostatni. Kiedy to sobie powiedziałam jakoś ochota na słodycze, chleb i mięso mi przeszła. Ale to jest moja metoda, która ma źródła w tym jakie triggery wywołują we mnie kompulsywne odruchy, nie polecam tego stosować bez namysłu.

Mam świadomość, że przez kilka najbliższych dni moja waga skoczy w górę. Nie lubię tego, ale tak będzie, bo zjadłam więcej kalorii niż zużyłam. Ale skok nie będzie gigantyczny. Ruszałam się. 

Dzisiaj słuchałam trochę o przywilejach ludzi, którzy mają ciała w kanonie. O tym, że mając ciało w kanonie ruszając gdziekolwiek za granicę bez walizki możesz się ubrać od stóp do głów, a ktoś z ciałem poza kanonem może mieć problem z kupieniem nawet majtek. Dało mi to do myślenia.

Pamiętam jak to było jak jako nastolatka nie miałam się totalnie w co ubrać. Teraz jest znacznie więcej możliwości fajnego ubrania się z mniejszą zależnością od rozmiaru. Ale będąc dzisiaj z mężem w moim ulubionym sklepie, jeśli chodzi o gust - uwielbiam ich ubrania zarówno dla kobiet, mężczyzn jak i dzieci, to zobaczyłam, że niestety już wyszłam poza kanon tego sklepu, bo ich największe ubrania sięgają do 46. A ja aktualnie mam 48/50. Myślę o sklepie, w którym aktualnie się ubieram, gdzie kolekcja plus size na miejscu ma większość ubrań do właśnie mojego aktualnego rozmiaru, czasem 52. I co jakby stało się tak, że znowu kiedyś będę mieć rozmiar 54 jak to już raz miało miejsce? Zostanie mi Internet.

To już trochę dywagacje. Ale jestem w takim momencie życia, że zdecydowanie łatwiej jest mi się dostosować i niż wojować. I zrobić coś w tym kierunku, żeby wrócić do tej rozmiarówki sprzed kilku lat, a już po odchudzaniu (czyli około 44). Żeby to już nie był temat, który mnie męczy. Natomiast jestem w stanie wyobrazić sobie taki moment życia, kiedy zdecydowanie trudniej będzie zmienić rozmiar niż walczyć z kanonami. Nie wiem czy będę mieć taki.

Żyję teraz. I w tym świecie w jakim jestem będzie mi prościej osiągać moje cele, zaspokajać moje potrzeby, spełniać marzenia, kiedy moje ciało będzie bardziej w kanonie. Nie w kanonie piękna, nie jak modelka na plakacie. Ale w kanonie rozmiaru. Ale żeby wrócić do tego momentu przyda mi się trochę łagodności, świadomości i działanie niekoniecznie bezpośrednio na jedzeniu. I właśnie po to tu jestem - żeby zwiększać samoświadomość. Bo jakoś tak mam, że im więcej piszę tym więcej jej mam.

  • Janzja

    Janzja

    18 września 2020, 23:13

    Ja walnę trochę opowiastką-frazesem: jestem człowiekiem, co jak robi się głodny to pochłania co znajdzie w zasięgu. Tak krótko pisząc. Pilnując paszy tak by była w takiej ilości bym mogła ją jeść średnio co około 4 godziny ze zdumieniem zauważyłam uspokojenie takiego chaosu głodowo-pochłaniającego. Oczywiście wymaga to ode mnie strojenia posiłków i zabierania wałówek ze sobą (jedzenie na mieście jest ogólnie bardziej kaloryczne), ale okazało się to zdumiewająco prostym rozwiązaniem. U każdego co innego, u mnie to było takim odkryciem znanego. Przedobrzenie jedzeniowe w posiłku skutkowało wydłużeniem czasu i rozpędzeniem chaosu. Oczywiście jedzenie na zegarek nie jest zawsze możliwe i kontrola tego, ale dało mi to sporo do myślenia. Ja też "myślę" pisząc - spędziłam trochę czasu pisząc sama do siebie o sprawach - tak łatwiej je widzę czasem ;)

    • Onigiri

      Onigiri

      19 września 2020, 08:43

      O wow, ciekawe to co piszesz! Bo jakiś czas temu zauważyłam u siebie stres właśnie związany z tym, że nie będę mieć dłuższy czas jedzenia pod ręką, a po takim stresie napady obżarstwa. Co prawda ostatnie kilka dni to nie był ten temat, ale jak tak o tym myślę, to wszystko jest bardziej zawiłe niż się wydaje. Dzięki, że napisałaś!

    • Janzja

      Janzja

      19 września 2020, 11:01

      A to swoją drogą mam - z jakiegoś powodu uważam, że podświadomie "boję się być głodna". Może to być związane z bulimią w szkole średniej u mnie i tak zostało, może z innych spraw. Trening jedzenia na lekkim głód (ćwiczenia psychodietetyczne) to jedna sprawa, ale druga, że tu akurat nie do końca wiem czemu tak jakoś mam :D. Strzelam w bulimię bardziej więc mniej to akurat rozkminiam. Tak jak ona działa na zasadzie kompulsji i ssania jak uzależnienia, tak może być z tym poczuciem.