Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
005 - 111.4 Nowa praca


Pierwszy tydzień w nowej pracy za mną. Starałam się zminimalizować stres jak tylko umiałam. Na razie w pracy widzę prawie same plusy, jest blisko, jest czysto, jest przyjaźnie, zadania są bardzo ciekawe. Ale czekam aż się przestawię na tryb "praca" po półrocznym urlopie. Fajnie było być w domu. Z mężem, z dziećmi. Mam w sobie jakieś napięcie w związku z tym, że to się zmieniło. Miałam taki moment, że już chciałam iść do pracy, po czym znalazłam sobie jakieś fajne zajęcie i już mi przeszła taka ochota. Lubię być w domu z moją rodziną. Lubiłam spędzać czas z nimi, czasem się uczyć, poczytać, porozwijać, wyjść gdzieś razem. Trochę mi teraz chodzenie do pracy to zaburza. Wiem, że pomogłoby myślenie w stylu "chcę się tam czegoś nauczyć" i staram się je sobie wytworzyć, ale zauważyłam, że jest jeszcze na to czas, więc więcej inwestuję w łagodność. Mówię sobie, że to nic dziwnego, że jest napięcie. Że to nowe miejsce, nawet jak jest świetne, to przecież zmiana, do której trzeba przywyknąć. Że to dużo na raz i to jest okej, że czasem się stresuję, obawiam. Próbuję uwierzyć w to, że nie muszę wszystkiego opanować od razu, że mogę sobie dać czas, ale z tym mi akurat najtrudniej. Ta część, która mi mówi, że powinnam już, teraz umieć, że mam być dobra, jak nalepsza. I mam w sobie takie napięcie, bo mam duże skłonności do prokrastynacji. Trudno mi się jest skupić przez 8 godzin tak jak bym chciała. Ale myślę, że to może być też przez to, że to pierwsze dni i kosztuje mnie to tyle emocji i wysiłku związanego z nauką, że się mózg wyłącza czasem.

Jednym z minusów jest też trochę to, że wdrażanie mnie nie jest tak usystematyzowane jak by być mogło i trochę nie wiem co będzie dalej, jaki jest następny krok. W tym tygodniu były też trochę przestoje we wdrażaniu mnie z przyczyn leżących poza mną, co z jednej strony było dobre, bo mogłam złapać oddech, ale z drugiej trochę się spinałam w tych momentach.

Dzisiaj jest niedziela i czuję spięcie na jutro, bo już wiem, że będę wdrażana w jakieś konkretne działanie, które mam wykonać sama po szkoleniu. Podejrzewam, że nic trudnego, no ale nie umiem przestać o tym myśleć. I trochę nie mam pomysłu co ze sobą zrobić, żeby poczuć się dobrze.

Za to jak wspominam jaki ciężki był zeszły weekend to jest bez porównania lżej. 

Mam ciągle w sobie ten element, że strasznie chciałabym być lubiana i to w dodatku przez wszystkich. I nie pomaga mi nasilenie tego pragnienia. Już jestem na takim etapie życia, że wiem, że to niemal niemożliwe, żeby być lubianym przez wszystkich. Wiem też, że w gruncie rzeczy nie jest to takie potrzebne. Ale w warstwie emocjonalnej ciągle to mam. No cóż, trzeba poczekać aż mózg się "przezbroi".

W momentach stresu wracają mi myśli na temat mojego ciała, na temat tego, czy ktoś o tym myśli, jak o mnie myśli, jak mnie nazywa w swojej głowie, kiedy nie pamięta mojego imienia. Wiem, że tak jest, że w stresie mózg wraca do ustawień wyjściowych, do tego do czego najbardziej przywykł, więc kiedy pomyślę jak długa jest moja historia czucia się dobrze lub neutralnie w moim ciele i w społeczeństwie, a jak długa jest historia złego samopoczucia, to nie dziwi to, które nastawienie jest tym wyjściowym.

Jeszcze to co napawa optymizmem to to, jak się zmieniają moje reakcje w stresie i jak dużo już jestem w stanie przejść. Bo przecież to ja jestem tą osobą, która bała się zamówić taksówkę czy pizzę telefonicznie. A co dopiero zapytać kogoś nieznajomego o coś, czego nie wiem.

Co do spraw związanych z ciałem i jedzeniem - wspaniałe w mojej pracy jest to, że mam duże możliwości ruchowe. I duży wybór tego w jakiej jestem pozycji i czym się aktualnie zajmuję. Bajka. Więc sporo się ruszałam w tym tygodniu, w porównaniu do wcześniejszych tygodni. Sporo też jadłam. Bardzo dużo cukru (też w porównaniu do ostatnich tygodni) i wróciło mi dzisiaj zmęczenie po posiłkach i chęć na słodkie po jedzeniu - coś co kojarzy mi się z insulinoopornością. Wieć w tym tygodniu nie chcę jeść aż tyle cukru. A na pewno nie chcę zaczynać dnia od napoju słodzonego cukrem - wracam do inki z mlekiem, albo po prostu wody. Lepiej się wtedy czułam.

W związku z ruchem, mimo zwiększonej ilości kalorii waga stoi w miejscu. To dobrze. Cieszy mnie to, metabolizm się ruszył, bo były momenty, że zjadłam naprawdę sporo kalorii. Co do samego ED - bardzo słabiutkie, najgorzej z tym cukrem, kiedy były słodycze w zasięgu ręki. Chcę się postarać, żeby w tym tygodniu ich po prostu nie było w zasięgu. Chcę się cieszyć smakiem zdrowego jedzenia.

W weekend zrobiłam sobie poranne sesje jogi z Adrienne. Bardzo dawno się nie ruszałam i mam zastane ciało, ale już drugiego dnia po krótkich ćwiczeniach czułam się świetnie. Będzie to dobry wstęp do prawdziwej jogi, którą niedługo mamy nadzieję zacząć z mężem na zajęciach.

Podsumowując, jestem bardzo wdzięczna za to co mam. I wyrozumiała dla swojego napięcia. No i pełna nadziei, mimo lęków :)

  • kklaudia1882

    kklaudia1882

    28 września 2020, 08:07

    Pomalutku krok po kroku i wszystko się poukłada. Dużo nowości i dużo wyzwań, stresu, ale jestem pewna, że świetnie sobie dasz radę :)

    • Onigiri

      Onigiri

      4 października 2020, 16:23

      Dziękuję Ci :)

  • Janzja

    Janzja

    27 września 2020, 17:16

    Joga i medytacje to dobry trening by zająć się sobą :). Z większością co piszesz się utożsamiam. W mojej pracy powiadają "nie jestem zupa pomidorowa, że mnie muszą wszyscy lubić" - to sobie powtarzam jak zaczynam się nakręcać. Mimo żywej chęci by być akceptowaną zawsze i wszędzie skupiam się na tym by było przyzwoicie i miło - to zdaje egzamin, a to jak się z kimś bardziej polubię bardzo mnie cieszy, ale i tam muszę uważać by się nie nakręcać. Skupienie się na sobie dobrze działa :). W pracy będzie ok pomijając emocje - zmiana rutyny dnia w końcu się wdroży - ja po koronaferiach dwa miesiące potrzebowałam by się ogarnąć, ale potem już normalnie było jak zawsze :)

    • Onigiri

      Onigiri

      27 września 2020, 17:36

      Dzięki, to wspierające to co piszesz. Fajnie wiedzieć, że inni też tak mają :) Ja w poprzedniej pracy miałam co i rusz nową pracę, bo zmieniałam projekty, więc mniej więcej wiem jak to u mnie działa, zwykle po miesiącu jest okej, potem następuje "kryzys trzeciego miesiąca", a potem już z górki :)