Wygląda na to że bronię się przed chudnięciem z całych sił.
Jak tylko kilogram w dół to klapka w mózgu się zamyka i zaczynam.............żreć.
No może przesadzam . ale napewno nie trzymam diety.
Do rego dochodzi stress. Dzieci chcą stajnie i już , a ja się boję.
Ja widzę wszystkie problemy z tym zwiazane, a one mówią ......mamuś , jak nie teraz, to kiedy. Ja widzę , że kasy nam braknie a one na to ..........mamusia pomoże załatwic a jak nie to wyjdziemy z tego tak jak wezliśmy,
Oj ,żeby to było takie proste.
No i ten stress pędzi mnie do lodówki. ale póki co ,dzisiaj znowu wszystko z wagą i ołówkiem w ręku........ nie dam się. Śniadanko - pasta z białego sera i rybki. do tego 100 g selera naciowego i 1 pomidor z puszki . no tak ze 240 kalorii. Popijam to czarna kawą.
Piszę to wszystko bo głęboko wierzę , że słowo mówione i pisane ma dar spełniania. Dopóki się tylko myśli , to zostaje wszystko w głowie, a jak zaczyna się o tym mówić i pisać to zaczyna sie dziać.
Więc niech się dzieje .
Tak siedzę i myślę jaka to ja jestem dzielna i szczera , że tak to wszystko wywalam z siebie, Bosze, a czemu nie przyznać się do mojej największej wady.
99% zaczętych rzeczy nie kończę. bo mi się nie chce. Gdybym konczyła, to bym dzisiaj była bogatę i szczuplą kobietą
a tak siedzę sobie i się boję że dzieci nie dadzą rady , że ja nie dam rady bo mnie wyrwą z tego grajdołka w który sie juz powoli zakopuję .A jak się boję to myśle o jedzeniu a jak nyślę o jedzeniu to ,,,JEM.
Kurde, ale ze mnie dedektyw - psycholog.
A mój mąż , Skarb ukochany , młodszy odemnie, hm o parę lat , zaczyna coś bełkotać o tym , że jesteśmy za starzy , że to wszystko bzdura ................bosze co on gada.