Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Zatoczyłam koło

Równo 2 lata temu , anestezjolog wygonił mnie ze szpitala i powiedział, żebym przyszła za ..........40 kg. Wtedy to do mnie dotarła straszna prawda o mojej wadze. Była zepsyta i pokazywała mi optymistyczna wersję.

W szpitalu mnie zważyli i okazało się ,że waże 145,7 kg.

Dzisiaj stanęłam na wadze kupionej 2 lata temu .............dobrej i co ..............

    145,8 kg

Koszmar . Napewno

Sięgnęłam dna. Po części na własne życzenie .

I to jest złe , koszmarne, otępiające wręcz. . A najgorsza jest świadomośc ,że ja sobie sama to zafundowałam w większej części.

Bo ostatnio oprócz tego, że miałam po prostu zimową tendencję do tycia to jeszcze pozwoliłam sobie na totalny brak kontroli. Na odkładanie na poźniej ...............na zasadzie tłumaczenia ...no przecież nic sie takiego nie dzieje.

Przestałam chodzić na mityngi AŻ....jakoś tak nie było czasu.

Siedziałam i ........................nic nie robiłam.

Bo przecież zdążę , i z porządkami i z artykułem.  Zresztą nie mam czasu bo muszę zjeść.

No jeszcze tylko te płatki kukurydziane....tylko tak ,żeby sie nie zmarnowały

No trwałam , popadłam w jakąś apatię , wręcz otępienie ..............prawie stupor.

MAtko jedyna, a do tego zaczęłam sie zwyczajnie bać , bo mnie zaczęło babskie "podole" pobolewać. A do stosownego lekarza trza się zapisać i czeeeeeeeeeeeeeeeekać.

Ostatnio czekałam 1,5 miesiąca.

No klęska to mało. To ja właściwie nie wiem jak to nazwać.

A wirtualnie to takie proste.

Wszystko wiem co trzeba zrobić.

Tylko skąd siły brać.

Są jednak i pozytywy tych dwóch lat.

Nie były one stracone , mimo,że tak się może wydawać.

NAuczyłam sie bardzo wiele o swoim organiźmie , to były 2 intensywne lata nauki. O sobie również, Udowodniłam sobie samej - z pomocą Sezamka - ,że potrafie chudnąc w tempie 10 i więcej kilo na miesiąc , a napewno 5 na miesiąc , to żaden problem.

Przecież już ważyłam 134 kg.

A najważniejsze to rzuciłam palenie i nie palę i nie mam zamiaru palić.

No i dowiedziałam się , przekonałam na własnej skórze , że uzależnienie od jedzenia , jako najbardziej naturalnej , pierwotnej potrzeby , jest uzależnieniem najtrudniejszym do opanowania.

Furda tam papierosy, alkohol, narkotyki.

To naprawdę pikuś w porównaniu z walką żeby nie zajadać wszystkich problemów życiowych ..........................tych prawdziwych i tych wydumanych.

A już najgorzej z tym walczyć, kiedy jedzenie jest wytłumaczeniem dla lenistwa. Lub co gorsze braku siły.

Takiego nieuświadomionego braku, kiedy to się samemu myśłi,że to leń nami kieruje.

Ale właśnie dlatego ,że to wszytko wiem, że to wszystko przećwiczyłam na własnej skórze, to się teraz nie poddam.

Wiedziałam ,że jak  rzuce palenie to utyję bo puści mi psychika, więc mogę mieć pretensje tylko do siebie.

Nawet nie pretensję.

Mam świadomośc,że nie potrafiłam nad tym zapanować.

Więc co mi zostało.

Spróbować od nowa.

 

 

  • serithorn

    serithorn

    17 grudnia 2009, 11:07

    próbować, próbować i jeszcze raz próbować aż do skutku a wierzę że skutek nastąpi :)

  • jolajola1

    jolajola1

    17 grudnia 2009, 10:37

    upadki a potem powolne podnoszenie sie z padu, z kolan, na stojąco.... to takie normalne, ludzkie... jedni, jedne mają upadki alkoholowe, życiowe, Ciebie akurat trafiają wagowe.... a u Ciebie widac chęć walki mimo wielu upadków.... i to sie liczy

  • sezamek68

    sezamek68

    17 grudnia 2009, 10:34

    ja tu od nowa staję przy Tobie.Tak czy śmak planuj lato w stadninie.