Dzień 1
Dzień miałam zaplanowany, ale jak zwykle okazało się, że nie należy robić planów. Miałam zawieźć dzieciaki do szkoły, naszykować sobie jedzenie na cały dzień, sprzątać. Cały plan legł w gruzach, gdy zadzwoniła koleżanka, aby na pół godziny zastąpić ją w pracy. Jak mogę, to pomogę, bo wiem, że być może kiedyś to ja będę potrzebować pomocy. I tak z pół godziny zrobiła się godzina, bo jeszcze gadka szmatka itd.
Rano zrobiłam kawę, której nie wypiłam, zjadłam sałatkę (sałata, feta, pomidor, olej lniany, ciecierzyca).
W pracy wypiłam dużą kawę z mlekiem.
Później odebrałam Syna ze szkoły, pojechałam na bilans z Córką, do lekarza z Tatą, zawiozłam i odebrałam Syna z treningu.Na obiad dwa naleśniki z serem.
Wieczorem przyjechała kuzynka i nareszcie wtedy mogłam wypić kawę z rana.... Zjadłam kawałek karpatki, którą zrobiłam wczoraj.
Córka ma w niedzielę urodziny. Upiekłam biszkopt, zrobiłam żelkę malinową i chrupkę czekoladową. Będzie tort.
Pierwszy dzień diety uznaję jako totalną klapę. To jednak prawda, że w piątek zły początek... Może nie zły, ale nieogarnięty...
Dzień 2
Dzisiaj cały dzień jestem w pracy. Trochę szkoda, bo dzień piękny i tyle by można zrobić.
Po pracy muszę podjechać do TEDI kupić podkładkę pod tort. Dzisiaj będę go składać, żeby na jutro był gotowy. W niedzielę o 12:00 odpalamy fajerwerki.