Ehh... Kiedy ostatnio byłam z Mamą na zakupach przeraziła mnie myśl, że ledwo jestem w stanie zapiąć spodnie w rozmiarze 46. Stwierdziłam, że koniec z tym i od poniedziałku jestem na diecie białkowej. Nie jestem tym zachwycona, chodzę głodna, bo dla mnie najedzenie się to synonim zjedzenia kebaba/hamburgera w ulubionym barku/kanapek ze świeżymi bułeczkami. Także cierpię katusze, ale będę je cierpieć dalej. Nie potrzeba mi było wagi, żeby przekonać się, że jestem za gruba. W porównaniu do mojej siostry wyglądam jak potwór. Mam cel. Schudnąć. I to porządnie. Zwłaszcza, że jednak się przełamała i stanęłam na wagę. Jeszcze nigdy w życiu nie ważyłam 90 kg! Nigdy! A teraz w poniedziałek waga wskazała 92 kg! Aż się popłakałam. I zawzięłam. Co prawda kiełbaska leśna kupiona przez rodziców kusi mnie, ale oni mnie wspierają, zrezygnowali z kupowania bułek (żeby mnie zapach nie drażnił), kupują mnóstwo chudego nabiału dla mnie i przygotowują mięso w taki sposób, żebym i ja mogła je jeść. Dobrze jest mieć w nich wsparcie.
Jedynymi ciemnymi punktami na horyzoncie jest jutrzejsza impreza ze znajomymi, których nie widziałam ponad 2 lata i tygodniowy wyjazd z moim chórem. Jak mam im wszystkim wytłumaczyć, ze nie piję alkoholu?
Patusia511
3 lutego 2010, 17:26Bardzo dobrze mieć wsparcie w najbliższych:) najlepiej powiedzieć znajomym, że nie pijesz bo jesteś na diecie i mocno się tego trzymasz, zrozumieją:)) Trzymam kciuki za diete!