Te weekendy mnie wykończą! Lub moją wątrobę :D
Ale nie dietę! Trzymałam się dzielnie. W sobotę byłam na ognisku, niczego jedzeniowego nie tknęłam :P Było dużo ludzi, więc nie wzbudziło to większego zainteresowania. Za to piłam. I wstałam wczoraj po 13. Tylko dlatego, że musiałam!
Dawno nie widziałam u siebie tak płaskiego brzucha jak po tej imprezie :D
Menu wczorajsze marne, składało się z rosołu z makaronem na śniadanie i dwóch kawałków domowej pizzy (party italiano in progress) na kolację. Przynajmniej w jakimś tam prawidłowym limicie kalorycznym się zmieściłam. (?) No i wieczorem czill z ziomami przy piwie :p
Ćwiczeń brak.
Sobotnie ważenie przyniosło 71,8 kg. Wymiary bez zmian. :/ Czas zacząć się martwić?
Lato się kończy, ratunku! Znowu będę marzła non stop i kichała co 30 sekund.
23.O8.1O 14
9.OO- 2 kawałki domowej pizzy
12.2O- szklanka maślanki naturalnej
15.15- 1/2 udka z kurczaka duszonego w warzywach, świeży ogórek+trochę kukurydzy z puszki z lightowym sosem czosnkowym, odrobina pieczywa
18.15- serek wiejski z jabłkiem, rodzynkami i cynamonem
out: 1 piwo
brzuszki- 3OO
skakanka- 1 2OO
jogging- ok. 49 min
aleks89
24 sierpnia 2010, 18:03ale imprezowa dusza z Ciebie :) a ja ciągle w domu siedzę, oj. Ja tam się cieszę, że lato się kończy, nie przepadam za upałami, bardziej lubię zimę :)
Finni
23 sierpnia 2010, 12:36ano też mam taką nadzieje :) oj oj... alko robi swoje :P a na pusty brzusio bez tluszczyku to czlowieka ścina z ziemii od razu :) e tam na poczatku bedzie piekna polska jesien - nie ma sie co bac :)