Gdy zostaje tylko naga motywacja, a za nią nie idą sukcesy, wtedy jest naprawdę ciężko. Bo chce sie ze smutku i żalu nad sobą zjeść jakąś małą pocieszkę. Myślę tak: skoro tak sie katuję i nic sie nie zmienia to może już skończyć z tym wszystkim. Skoro mam umrzec z powodu powikłań związanych z otyłością, to co mam sobie zatruwać życie odchudzaniem...
Ostatnie trzy dni nic nie pisałam bo waga stała w miejscu jak zaklęta. No i miałam w domu od piatku do soboty wnusia na nocleg. Musiałam zaopatrzyć lodówkę. Ugotować sobotni obiad dla wnuczka i jego rodziców. Upiec jakieś ciasto. Wnuk ma 5 lat i dużą skłonność do zaparć. Do tego jest alergikiem. Zatem: wysokobłonnikowo, bez białka krowiego i cukru. Zrobiłam klops z jajkiem (cudnie wyglądał) ze sporym dodatkiem otrębów, natką pietruszki i czosnkiem. Kaszę gryczaną, buraczki. Ciasto majstersztyk: z otrąb, mazeiny, jajek i buraczków. Z niewielką ilością brązowego cukru i kakao. No i z jajek, które całość trzymały w kupie. Właściwie to przepis na ciasto wykombinowałąm sama łącząc kilka znanych mi przepisów :-). Grunt, że sie udało. Tego dnia trudno mi było pilnowac wagi wszystkiego co jem. Nie znaczy to, że się objadałam. Starałam się jesć mało, ale myślę, że i tak przkroczyłam te cholerne 1000 kcal. Dzis rano, stając na wadze, mówiłam sobie z duchu: trudno, nie mogłaś inaczej ... A tu niespodzianka :-))) 10 deko mniej !!!