Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
dwudziestopięciolecie.


Choć teoretycznie pierwszego i drugiego listopada nie oddziela więcej niż sekunda to jednak dla mnie ta jedna mała sekunda, zakrzywia się, wydłuża i kumuluje w sobie cały rok. 

Niestety od kilku lat nie umiem uciec od podsumowań. 
Siadam przed lustrem, wpatruję się w siebie i myślę. 

Zważywszy na to, że jest to forum o odchudzaniu nie będę pisać o moich życiowych osiągnięciach i porażkach. 
Chyba, że chodzi o wygląd. 

Siedzę przed lustrem. 
25 lat. Boże jak to brzmi! Kiedy miałam 6-7 lat bawiłam się lalkami barbie. Wszystkie lalki miały wówczas strasznie dużo lat. Szesnaście. Dorosłe były! Miały mężów i były prawniczkami, lekarzami, kierowcami formuły jeden. 
Kiedy miałam 16 lat myślałam, że mając 25 lat będę po studiach, będę miała męża i będę miała dziecko. 


Niestety. Mając 25 lat studia jeszcze mam rozgrzebane. Pocieszam się, że mam przynajmniej doświadczenie zawodowe, które moi znajomi teraz próbują zdobyć. A ja godzę wygodną pracę ze studiami i zarabiam lepiej. Choć gdyby nie sytuacja życiowa prawdopodobnie byłabym w tej samej sytuacji co oni. Nie ma tego złego - jak to powiadają.
A już mając 20-21 lat stwierdziłam, że posiadanie męża i dziecka przed 30stką to zdecydowanie nie dla mnie.
To tak a propos wyobrażeń.

Mam 25 lat. I zmarszczki pod oczami. Niby niewielkie ale jak tak siedzę i się wpatruję to wyglądają jak wielkie kaniony. 
Włosy bez zmian. Grube, gęste, ciemne. Bez siwizny.
Nie mam nadwagi. Nie mam cellulitu.
Jest dobrze. 

Mam ukochanego, mam kota, mam przyjaciół. Mam wspaniałą rodzinę. Opanowałam egoizm. Zaczęłam lepiej dysponować czasem. Zaczęłam intensywniej zwiedzać świat. Przestałam się bać wyrażać własne zdanie. 
Dorosłam. To chyba nie tak źle. 

Nie zostałam jednak piosenkarką (ani nie przestałam nawet fałszować), nie jestem kierowcą wyścigowym. Nie poleciałam w kosmos. I wielu innych dziecięcych marzeń nie zrealizowałam. 
Dobrze, że życie zdaje mi się ciekawsze niż mrzonki siedmiolatki. 

Wstaję. Dopijam zimną już kawę. Uśmiecham się, mimo wszystko. Mimo wszelkich porażek. Bo tak sobie myślę... czy gdyby nie błędy, które popełniłam byłabym sobą? Czy otaczaliby mnie Ci ludzie, którzy otaczają? Czy więzi nie wystawione nigdy na próbę są tak samo mocne? 

Wstając zahaczam głową o szafkę. Klnę siarczyście. Kurde. No niby starsza a pierdoła ze mnie taka sama. 

  • czarnaOwca2014

    czarnaOwca2014

    4 listopada 2014, 18:21

    Oj powiem Ci że ja też jako dziecko dużo sobie wyobrażałam, ale niestety życie potoczyło się inaczej. Niestety bo też robię podsumowania i nie są one dla mnie zbytnio wygodne. Głowa do góry życie zmienia się w ciągu chwili może i twoje marzenia z dzieciństwa jeszcze się spełnią :)

    • pasteloza

      pasteloza

      4 listopada 2014, 18:25

      Ależ nie nie ;) Ja już nie chcę żeby się spełniały! No chyba, że ten kosmos *.* Mam zupełnie inne i do nich dążę. A na razie podoba mi się moje życie ;)

  • pitroczna

    pitroczna

    31 października 2014, 12:53

    jestem w podobnym wieku i tez czesto robie takie podsumowania, mimo ze z perspektywy naszych rodzicow czy dziadkow to przeciez smarkate jestesmy i malo doswiadczone przez zycie jeszcze. ale to taki wiek, w ktorym pewne decyzje zyciowe juz niby podjete, a jednak na wszystko ma sie wciaz wplyw, na nic nie jest za pozno :) i czasem mysle sobie, ze jak piekne by nie byly mlodziencze marzenia, fajnie ze rzeczywistosc jednak wyglada inaczej.