Tytuł za długi, wiem, ale z tytułami to ja zawsze miałam problem.
Zdrowie posypało mi się niczym domek z kart. Zawsze byłam tą, która nie choruje, a jak już to jakieś niegroźne pierdu pierdu. Zupełnie nie byłam przygotowana na to co się teraz ze mną dzieje (a kto jest gotowy na chorobę? ehh). Miało być pięknie. Miałam schudnąć, zadbać wreszcie o siebie, pierwszy raz od łohoho założyć kostium na plaży. A wyszła z tego depresja i walka z własnym organizmem.
Ostatnie kilkanaście dni to jedna wielka ciemna masa. Zlewa mi się wszystko w jedno. Żal, smutek, łzy, czekolada, bezsenne noce, lekarze, badania, leki, lody, żarcie, bunt... Wpadłam w taki stan, że aż sama siebie nie poznawałam.
No ale jednak podniosłam się. Jestem i piszę tutaj. Szkoda życia na bunt. Trzeba walczyć. Feniks odrodził się z popiołów, a na gruzach powstają najpiękniejsze miasta, więc może i po mojej ciemnej nocy nadejdzie jasny świt?
Tyle się podziało, że jak zwykle nie wiem od czego zacząć i wyjdzie chaotycznie. Trudno.
No to lecim.
Ważę 70-75kg. Dzisiaj rano 70, bo waga potrafi wahać mi się do 5kg w ciągu doby- przy czym waha się tylko w górę, nigdy w dół. Żadne wiosenne i letnie ciuchy na mnie nie pasują. Wszystko załadowałam do worów i wyniosłam do piwnicy. Będą na "potem". Jak już wrócę do siebie. Kupuję powoli garderobę we większym rozmiarze, ale też bez szaleństw, bo wierzę, że jednak dość szybko ogarnę nadwyżkę. I mam takie postanowienie, że nie ładuję się w żadne workowate smutne ciuchy, ale ubieram się kobieco mimo kilogramów. Kolorowo i optymistycznie wbrew wszystkiemu :)
Wymiotuję po mięsie. Buahaha... Sama w to nie wierzę, ale serio tak jest. Zjem mięso, wędlinę i mdłości. Zjem soczewicę, tofu i git. Jajka tak, ale tylko w omlecie, żebym nie widziała, że to są jajka ;) Nie wiem, nie ogarniam, nie rozumiem, ale skoro tak się dzieje, to przechodzę na wege. Wierzę, że organizm wie, czego potrzebuje. Ciągle chodzę wzdęta, z bólami jelit, po niewielkim posiłku mam wrażenie, jakbym nażarła się pod sam korek. Nerwy? Stres? Nadprodukcja kortyzolu? Być może, bo ostatnio dostałam dawkę uderzeniową stresu. Czort wie.
Tsh na dzień wczorajszy- 30. Ładnie spada, więc jest nadzieja, że w końcu się unormuje. Guzki na tarczycy są (do obserwacji i dalszej diagnozy), no i podejrzenie hashi zmieniło się w diagnozę, bo w badaniach wyszły te cholerne przeciwciała...
Jakby tego było mało, to prawie od dwóch tygodni walczę z anginą, która nie odpuszcza. Bździągwa parszywa. Biorę drugi antybiotyk i wkurzam się niemiłosiernie, bo wiem jakie spustoszenie robią antybole w organizmie. No ale czasami trzeba. Poza tym... i tu proszę o werble <tadam tadam> za 2 tygodnie mam konsultację onkologiczną, bo w trakcie anginy na prawym migdałku urosło "coś", co nie do końca wiadomo czym jest. Niby ropień, ale za duży na ropień. Niby guzek, ale pojawił się za szybko jak na guzek. Także tego...
Jeśli to ogarnę, jeśli z tego wyjdę cało, to przysięgam nie zmarnować już ani jednego dnia, ani jednej cennej chwili. Będę żyć tak jak zawsze chciałam żyć. Dostaję właśnie największą lekcję od życia. Może właśnie tak miało być, żebym zrozumiała co jest najważniejsze i przestała przejmować się pierdołami.
Mam fantastyczną lekarkę endokrynolog- dietetyk. Prywatnie oczywiście, bo z nfz to czeka się do niej w cholerę długo i umrzeć w tym czasie można... Droga, ale dobra. Wkłada mi do głowy same pozytywne rzeczy, więc trochę jak psychologa ją traktuję. Dostałam mniej więcej wytyczne jak jeść i co jeść, ale i tak wszystko sprowadza się do jednego- słuchać organizmu, bo zwłaszcza w stanach zagrożenia, czyli w chorobie, on dobrze wie czego potrzebuje do walki. Oczywiście zero słodyczy (chyba że zdrowe domowe), przetworzonego jedzenia, konserwantów, barwników i innych syfów. Nabiał ograniczony do naturalnych jogurtów, kefirów, maślanki, serków wiejskich, twarogu. Dużo warzyw i owoców. Soczewica, ryż, kasze, makarony, ziarna, orzechy. Zdrowe tłuszcze. Mniej zwracać uwagę na kalorię i makro, a więcej na to, jak się po jedzeniu czuję. Podobają mi się te zalecenia, bo są bardzo blisko moich poglądów.
Aha i mam zakaz ćwiczeń siłowych... Tu ubolewam, bo zdążyło mi się już na siłowni spodobać. Dopóki nie ogarnę tarczycy i nie wyjaśni się sprawa z moim gardłem- nie forsuję się. Jednak ruch jest jak najbardziej wskazany, bo najgorsze co mogę zrobić, to zalec na kanapie i zardzewieć. Joga, callanetics, pilates, dużo chodzenia...
W miarę możliwości postaram się pisać tutaj częściej, bo potrzebuję miejsca, które będzie mnie mobilizowało do walki.
fitnessmania
2 kwietnia 2017, 17:13Komentarz został usunięty
fitnessmania
2 kwietnia 2017, 13:00Dziewczyny w odchudzaniu najważniejsza jest motywacja, ja np oglądam codziennie zdjęcia przed i po odchudzaniu, to mi daje niezłego powera, wam też to radzę, wpiszcie sobie w google - odchudzanie przed i po by Sasetka
jamarja
27 marca 2017, 11:07Trzymam kciuki, żeby wszystko szło w coraz lepszym kierunku. Będzie dobrze :)
Pepper.Juice
1 kwietnia 2017, 10:25Dzięki :)
ola811022
26 marca 2017, 11:26Dbaj o siebie! Zdrowie najważniejsze a do formy jeszcze wrócisz :) Ja od dziecka chorowałam na anginę, 2-3 razy do roku to była norma. Teraz w wieku dorosłym trochę mi przeszło i choruję raz na 2-3 lata (haha to jakiś postęp).
Pepper.Juice
1 kwietnia 2017, 10:24O widzisz, to ja mam anginę dopiero trzeci raz w życiu, ale za to jaaaką z atrakcjami ;)
aniapa78
25 marca 2017, 12:19Dbaj o siebie i myśl pozytywnie. Też mam antyciała tarczycy i mam czekać bo albo zaatakuje, albo nie. Też z mężem czekamy na wyniki bo miał wycinane znamię. Trzymaj się!
Pepper.Juice
1 kwietnia 2017, 10:23Dużo zdrowia dla męża!!
ar1es1
25 marca 2017, 11:39Jak masz problemy z tarczycą raczej sojowe produkty ograniczaj,endo Ci nie wspomniała o tym?Dziwne trochę..Ja wymacałam zgrubienie w pachwinie i też pieron wie,co to....Więc wiem,jak się martwisz.Ale ważne aby za dużo nie rozmyślać tylko być dobrej myśli:) Będzie dobrze,powoli i do przodu.
Pepper.Juice
1 kwietnia 2017, 10:22Mówiła tylko, żeby soją się nie przejadać, ale jeść rozsądnie.