Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Ikeła, foteczki sukienek i pierwsze oględziny! #81


Łaaaa! To znowu ja wieczorną porą, rozkoszująca się ciszą i samotnością, ze śpiącym bobikiem za ścianą. Czy tak samo gruba jak w czwartek? Być może. To wcale nie tak, że sprawdzałam, ekhem. 🤪

Ostatnie dni to oczywiście młyn. Bo przecież przed samymi wakacjami trzeba sobie poszukać, żeby się zmęczyć wystarczająco na sam wyjazd, a co! Po to się na nie jedzie, żeby odpoczywać, a przecież ja nigdy nie jestem zmęczona, więc no. 🤡

W sobotę miało być giga sprzątanko, żeby w niedzielę siedzieć już na czterech literach i rozkoszować się czystością i w ogóle samą możliwością siedzenia (jeśli Młoda pozwoli, of kors) - nie wyszło. Jak tylko wstałam, jeszcze nie jedząc śniadania pobiegłam do pralni i umyłam pralkę. Nie mogłam znieść tego że przez ROK jej nie dotykałam, a to nowa pralka, więc w sumie przypał. Nie była w stanie tragicznym, ale na bębnie od środka miejscami pojawił się jakiś osad, więc uznałam że już czas. Zeszło bez problemu, ale skoro już tam zeszłam, to wymyłam wszystko. Tyle mnie nie było, że mąż zmartwiony przyszedł sprawdzić czy żyję. Jak się go zapytałam co się niby miało stać, odpowiedział że może się potknęłam i się martwił 🤪 No hit normalnie. Nie wiem co on tam sobie wyobrażał, ale jeśli bym sie wywaliła to z pewnością bym darła mordę, bo telefonu nie miałam a nie zamierzałabym umierać sama w takim miejscu. Trochę mnie przerażają te piwnice i pralnia. Zwłaszcza w nocy. Nie wiem dlaczego, ale mam dziwne wrażenie że z ciemnego kąta wyskoczy nagle jakiś bezdomny albo seryjny morderca. Może to głupie, ale od dziecka przerażają mnie piwnice - nie wykluczam, że może to mieć związek z Kevinem samym w domu i tym piecem który tak przerażająco się otwierał jak on schodził na dół.. 🤪 

Jak skończyłam myć nieszczęsną pralkę, zjadłam śniadanie i zabrałam się za sprzątanie. Oczywiście uznałam że czas schować swoje łupy w postaci nowych sukienek, otworzyłam szafę i.. No i kurde miejsca w niej nie było. Ani na kurtki, ani na sukienki, ani na nic. Wszystko tak poupychane że aż serce bolało. No to sobie wymyśliłam, że tak nie może być,  no i że pojedziemy do ikei po jakiś wieszak wolnostojący i wdupcymy go w ostatnią wolną luke w biurze. Tak więc zamiast sprzątać, pojechaliśmy do ikei. Plan doskonały.

Mąż przy okazji wymyślił że kupi jeszcze jeden, taki przykręcany do ściany, więc w mojej głowie pojawiła się wizja. Oto jej realizacja: 

Wyszło całkiem fajnie! Oczywiście teraz to wygląda lepiej, bo na górę wrzuciłam więcej bobaskowych kurteczek i odświętnych sukienusi, a w szafie wreszcie zapanował porządek. No i nie tylko w szafie, bo wieszak w przedpokoju tez opustoszał. Rozkminione. 


Jak już wrzucam foty, to czas na obiecane zdjęcia sukienek.


Niebieski kombinezon, to nie jest sukienka 

Zielony kombinezon

Primarkowej też na stronie nie ma, ale znalazłam taką samą wystawioną przez kogoś na OLX, też w rozmiarze M. Generalnie nie mam odwagi wrzucić ich na sobie, ale jeśli uda mi sie osiągnąć cel, myślę że wrzucę jakąś fotę 108 - 55 :D Także, może kiedyś!

Jestem w nich wszystkich totalnie zakochana. Naprawdę. Są mięciutkie, rozciągliwe.. No szał. 

Przedostatnia, ta w panterkę? Brązowo czarne ciapki, no - dziś sprawiła że moja droga na pocztę to była droga wstydu. Wiatr wiał jak opętany, a ona hm, ma takie bardzo wysokie rozcięcie, normalnie go nie widać, bo jest przykryte drugą warstwą, ale zawiał wiatr więc.. Przepraszam, jeśli ktoś zobaczył moje wielkie udo. Lub majty. Uwierzcie mi, wcale nie chciałam wam ich pokazywać. 🤷‍♀️

Wróciliśmy, coś tam posprzątaliśmy, ale motywacja zgasła. W niedzielę koniec końców i tak trzeba było sprzątać, a że wymyśliłam sobie przesadzanie kwiatków.. No to pojechaliśmy po doniczki. No i krąg życia zamknięty. Dalej był syf.

Z plusów - dowidziałam się czego potrzebują moje kwiatki, czego nie lubią itd. Okazało się, że bycie ogrodnikiem na pałe to słaby pomysł. Mam nadzieję, że nie zdechną całkowicie. 

Poniedziałek też zaczęliśmy z grubej rury. Byliśmy na pierwszym oglądaniu potencjalnego domu do kupienia. 

Ciekawe przeżycie. Nadal do mnie nie dociera, że jesteśmy na tym etapie życia. Oby tylko wszystko poszło zgodnie z planem - póki co, ten który oglądaliśmy dziś nie wywołał u mnie szybszego bicia serca. Ale liczę na to że czwartkowy owszem. Są jeszcze dwa, na który mam nadzieję uda się umówić termin oglądania. Nowe kiecki tez się przydają, pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, przynajmniej w mojej opinii.

Czasem fajne to życie potrafi być. Zwłaszcza po długiej fali niepowodzeń i przykrości. Jednak nie zapeszam, wszystko wyjdzie z czasem, a warto pamiętać, że jeszcze długa droga przed nami. Jak widać, nie tylko w kwestii odchudzania. 

A skoro o tym mowa, to dziś było 26 stopni. W zamrażarce są lidlowe lody, wysokoproteinowe. Nie powiem, zwróciłam na nie uwagę za sprawą polecajki Kasi Guzik. Jednak z testowaniem ich poczekam do czwartku, jeśli spadek będzie ładny, albo jeśli w ogóle jakiś będzie, bo jak się domyślacie piątek i sobota były dniami kombinowania i zamienników. Nie było czasu na gotowanie zbytnio.



Do wakacji zostało 11 dni.

Jak ten czas leci.. Niech leci dalej. A razem z nim - KILOOOOGRAMY!


Puder cukier nadał przesyłkę z moimi podkładami i matą strukturalną. Już się nie mogę doczekać aż się zabiorę za robienie tego torta!

PS. Netflix chyba czyta mi w myślach, bo po mojej rozpaczy wywołanej końcem Designated survivor 
puścił nowe odcinki Turbulencji. Tak więc biorę moją mini porcję kuskusu z owockiem i lecę!