Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Zmiany #89


Ostatnio coraz większe przerwy w nadawaniu  u mnie.

Na wadze dziś rano 96,0 - jednak martwię się że ten spadek jest spowodowany tym że bardzo zaniedbałam siebie i jedzenie od soboty. Dosłownie nie mam czasu jeść, pić, ani nawet ochoty nie mam. Gotowanie leży, bo w sobotę po zakupach pojechaliśmy pomagać siostrze męża w przeprowadzce i cały dzień byłam dosłownie na śniadaniu. Wieczorem zjadłam kanapkę i padnięta poszłam spać. Niedziela wyglądała dość podobnie, jadłam cokolwiek w śladowych ilościach bo nie było czasu, najpierw sprzątanie, potem dalej jazda do szwagierki. 

Generalnie od czwartu zjadały mnie żywcem nerwy. Byliśmy oglądać dom - po paru nieudanych próbach i braku emocji, stało się. Moje serce zabiło szybciej. Już stojąc na ulicy wiedziałam że to TEN. Po samym ogłoszeniu byłam absolutnie zakochana zarówno w lokalizacji, otoczeniu jak i planach domu. Nie potrafię tego opisać, ale wszyscy którzy mówili że to się czuje mieli racje! Co więcej, padały słowa "jak ma być wasz, to będzie" - teraz już wiem że to święta racja.

W piątek do południa był ostatni dzień kiedy można było złożyć ofertę. Zapewne byliśmy ostatnimi oglądającymi. Nasz doradca powiedział nam, że być może odpowiedź będzie tego samego dnia. Oczywiście siedziałam jak na szpilkach. Walczyłam ze wszystkimi możliwymi emocjami. Wieczorem dostaliśmy wiadomość że makler kontaktował się z naszym doradcą i odpowiedź powinna być w weekend lub w poniedziałek. Jak się zapewne domyślacie, cały weekend chodziłam walcząc z napadami mdłości, osłabieniem, natłokiem myśli, złością, strachem. Nie mam pojęcia jak jedna osoba jest w stanie pomieścić w sobie tyle emocji. Na każdym kroku wpadałam w domu na broszurę z tego domu, a szczególnie na napis "welkom! Uw nieuwe woning?" 

No i tak łaziłam, jak zbity pies przeglądając ją, wchodząc na ogłoszenie na internecie i próbując zdusić w sobie ogień nadziei który wybuchał we mnie na każdym kroku. Bałam się tego, że jeżeli się nie uda to będę się smucić i żałować. Rozczarowanie to jedno z najgorszych uczuć.

Poniedziałek przyniósł jeszcze większe napięcie, o ile to w ogóle było  możliwe. Skupienie się na czymkolwiek było graniczące z cudem. Koło 13 dałam Młodej jogurt, a ja siedziałam dłubiąc w koktajlu i patrząc tępo w telefon. Mąż na pierwszej zmianie, więc biłam się z myślami sama. 

"Dominika, kupiliście za x" 

Dosłownie sekundę później nieznany holenderski numer.

Trzęsącymi się dłońmi odebrałam. Nasz doradca. Powiedział mi wszystko, mąż już wiedział. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, przeszły mnie ciarki i generalnie fala szczęścia wybuchła w moim ciele. Ze łzami w oczach  próbowałam się jeszcze przez chwilę skupić na tym co mówi, ale moje myśli krążyły już tylko wokół tego cudu który właśnie miał miejsce. 

To dopiero początek długiej drogi i ogromu formalności, ale i tak jedna z najważniejszych rzeczy już za nami. Wybrano naszą ofertę. 

Która wcale nie była wysoko podbita, powiedziałabym, że raczej symbolicznie. Tylko na tyle mogliśmy sobie pozwolić.


Ale to wystarczyło. Wystarczyło, żeby otworzyły się przed nami drzwi do innego życia. Zrobiliśmy ogromny krok, spełniamy swoje marzenie. Chudniemy.  Po tylu latach życia w bloku, będziemy mieć dom. Będziemy mieć ogródek w którym Młoda będzie mogła się bawić. Będzie tam piaskownica i zjeżdżalnia. I grill. I meble ogrodowe, na których będziemy sobie siedzieć w letnie upalne wieczory. 

Życie o którym marzyłam, nadchodzę - a raczej biegnę!!! 

Odchudzanie się to był przełomowy krok, jak dodać to wszystko co się teraz dzieje do siebie to aż się nie chce wierzyć że to się dzieje naprawdę.

Do wakacji teoretycznie zostały trzy dni. Jednak ze względu na aktualne wydarzenia wyjazd opóźniamy. Mieliśmy z niego całkiem zrezygnować, ale myślę że byśmy żałowali. Musimy podpisać odpowiednie papiery i popędzimy na urlop. Krótszy, bo musimy też to i owo zachować na przeprowadzkę. 

Plany z tortem się posypały, jednak zamierzam to nadrobić tyle że w późniejszym terminie, skoro i tak kupiłam już ozdoby na tort.

Ale nie myślcie sobie, że wczorajszy dzień był taki łatwy i szczęśliwy, o nie nie!

Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie odwaliła. 

Zatrzasnęliśmy z mężem klucze. O 20:30 z dzieckiem na rękach, 2e w kieszeni i telefonami. Bo wymyśliłam sobie o tej godzinie iść  po chleb. Mąż z Młodą wyszli pierwsi. Po coś jeszcze się wróciłam, rzuciłam okiem na wieszak na klucze, był pusty. 

Pewnie mąż wziął oba klucze.

Wyszłam, pociągając za drzwi za sobą. 

Ze spodni mojego męża zawsze wystaje smycz z kluczami. 

Teraz nie wystawała.

- Masz klucze? -zapytałam, słysząc właśnie trzask zamykanych drzwi 

- Nie mam.

Akcja ratunkowa była tragicznie skomplikowana przez ułamane wiertło. Trwała do 23.

Nie chcieliśmy dzwonić po ślusarza bo to straszni zdziercy. Ostatnio zdarł z nas 150e!

Teraz straty to: dwa pakiety wierteł, wkładka i to całe metalowe dziadostwo w środku. Wiadro potu tez się wylało.

Koszt na chwilę obecną to 45e, ale jeszcze nie odkupiliśmy wierteł. 

No dramat.

W ciągu jednego dnia byłam najszczęślwisza na świecie i załamana jednocześnie. 


Myślę o tym wszystkim i łapię się za głowę - to wszystko wydarzyło się wczoraj, a ja się czuję jakby to było z miesiąc temu. 

Idę wreszcie gotować zanim całkowicie odzwyczaję się od jedzenia i narobię sobie tym problemów. Cały poprzedni tydzień też było kiepsko z jedzeniem bo oglądaliśmy domy i czasu nie było na gotowanie. UGH!

Stay tuned.

12.06.2023

  • PozytywneWibracje

    PozytywneWibracje

    14 czerwca 2023, 16:50

    Czytając Twój wpis czułam takie napięcie, że szok 😂 ale ogromne gratulacje!!! Szalenie się cieszę, ze Wasze marzenie o domku z ogrodem właśnie się spełnia! 🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳🥳 Co do kluczy... Dwa razy mieliśmy taką akcję 🙈🙈🙈 znajomy kartą w odpowiednim miejscu przeciągnął i się otworzyły, 🤪 tragedia z tymi niemieckimi drzwiami 😅 wynik odchudzania piękny 😍