Dzisiaj mega zabiegany dzień. Ledwo zjadłam rano śniadanie a już trzeba było gnać na zakupy, po zakupach mąż wysadził nas tylko, wniósł torby i pojechał do pracy. Po zakupach nie było czasu jeść bo trzeba było rozpakować wszystko i sprzątać bo rodzina Męża przyjechała i była szansa że w każdej chwili mogą wpaść w odwiedziny. Więc tak oto ominelam drugie śniadanie i zjadłam dopiero o 16 obiad.
Nie obyło się oczywiście bez komplikacji. Dostałam dziś okres, dwa dni przed czasem. Żeby tego było mało wymyśliłam sobie wczoraj że będę robić dziś Donuty Red Velvet bo sugarlady wrzuciła wczoraj przepis, a że mieli być goście to uznałam że to będzie dobra sposobność żeby wypróbować przepis i jednocześnie za dużo się ich nie objeść. Oczywiście skończyło się tak że sypnęło mi się trochę za dużo kakao, więc zamiast krwistej czerwieni wyszła taka trochę sraczka. Myślę dobra, upieczemy zobaczymy. W piecu foremka na babeczki z ciastem które miało służyć do dekoracji się wylała i ciasto wylądowało na całym piekarniku. A Donuty? Po wyjęciu okazały się być z jednej strony upieczone brązowe a z drugiej brudno-czerwono nijakie. W tym czasie młoda zdążyła dorwać czerwony barwnik i zafarbować sobie pół buzi i dwie ręce, a do tego jeszcze blat i mikser.
Nie pytajcie jak ją domyłam. Bo nie domyłam a próbowałam wszystkim. Łapki dalej są czerwone, no i trudno.
Podsumowanie dnia:
Dieta tragedia. Nie pilnowałam posiłków, omijałam je, nie piłam wystarczająco wody, nie wzięłam supli. Dodatkowo zjadłam dwa pieczone donuty.
Rowerek - brak. Przyjechali goście gdy się za niego zabierałam.
Dzień z tych spisanych na straty. No trudno. Takie też muszą być.