No heeeej!
Po weselu trochę zaszalałam z jedzeniem. Niestety nie jest tak łatwo całkowicie pokonać swoje demony. Wcześniej je uśpiłam, teraz się przebudziły i szaleją. Jednak... trzymam je na luźnej smyczy. Jem, ale nie aż tyle co kiedyś. Czekolada na 4 dni? Kiedyś to był 1 dzień! Wiem, to żadne pocieszenie... bo to ciągle jest jedzenie. Ale wiem, że ten stan nie będzie trwał kolejne pół roku - rok. Takie jedzenie kończę na dniu dzisiejszym i postaram się panować nad sobą.
Jak w tytule... koniec określonego czasu, wyzwań x-dniowych, celów - X kg. Koooniec!
Coś takiego działa na mnie totalnie demotywująco. Jak nie myślę o tym, ile np zostało mi dni do sylwestra, czuje sie o wiele pewniej!
Od teraz po prostu będę robić swoje, nie patrząc na czas.
Walcze-O-Lepsza-Siebie
27 października 2016, 18:51A na mnie to dobrze działa, bo wiem, że nie mogę sobie bimbać, bo sytuacja jest poważna :) Wiadomo, na każdego inaczej coś wpływa. Powodzenia :)
EfemerycznaOna
27 października 2016, 17:18Bardzo dobre podejście kochana.
Nattiaa
27 października 2016, 12:53ja też nie mam calu czasowego po prostu chcę się dobrze czuć, 4 dni jem zdrowo 5 posiłków i czuję się dobrze, bo wiem jak ciężko zacząć po rozpuście człowiek czuje się jakby był połamany :D
fitball
27 października 2016, 12:21no i w sumie racja, ja też ostatnio na spacerze z wózkiem sobie uświadomiłam, że to bez sensu sobie obiecywać ile to zrobię po powrocie, albo że następnego dnia wstanę wcześnie rano i będę to czy tamto. jak się uda to dobrze, jak się nie uda, trzeba żyć dalej
Kora1986
27 października 2016, 12:03bez spiny - to mi się podoba :-)