Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Armagedon

Znów...

Nie wiem, nie konsultowałam się z lekarzem psychiatrą ale analizując swoje ostanie 3 lata z życia mam poważne podstawy, by uznać, że zawarłam bliską znajomość z koleżanką depresją. w skrócie: mama się mi pochorowała, ciężko. Męczyła się już z POCHP jakiś czas. Na standardowych badaniach wyszło, że poza tym znalazła sobie kolegę - nowotwór płuc. Powiem tyle - koszmar. 1,5roku pustych nadziei i bezsilności. A na koniec tego dramatu, kiedy przyszło spać w szpitalu na krześle bo, jak stwierdził lekarz, liczymy już godziny, nie dni, wracam skonana do domu a tu co?: Mój towarzysz życia kończy pakować mi walizki. "Bo ty już dla mnie nie masz czasu". Noż, uwa. Trochę wsparcia po 8 latach byłoby lepszą opcją. I tak po 8 latach wróciłam do rodzinnego domu. A 2 tygodnie później pożegnałam mamę. Załamałam się. Totalnie. Przez 2 miesiące wstawałam z łóżka tylko po to żeby coś zjeść i skorzystać z łazienki. Ale urlop się skończył, trzeba było wrócić do pracy. Ale dołek się nie skończył. Zjadłam go, chciałam zasypać żarciem. i Tak w kolejne 1,5 roku z 81kg zrobiłam 120. Trzeba przyznać, że do czego, jak do czego ale do tycia to ja mam talent. 


Do pełni władz umysłowych dochodziłam kolejny rok. Tyle zajęło mi zaprzestanie myślenia o tym jak zawiodłam mamę, o nieprzyjemnych słowach, o tym czemu zawalił si8ę mój związek i że przecież bez niego ja już jestem sama. 

A potem skomentowałam jakiegoś posta a w odpowiedzi odezwał się jakiś facet. Od słowa do słowa, a od słowa do kawy. A od kawy do spaceru. Nie, nie zaakceptował moich gabarytów, nie umieścił na szczycie listy najpiękniejszych kobiet na świecie i na ołtarze też nie wyniósł. Włożył za to buty sportowe, złapał za rękę i pociągnął za sobą. Nie od razu, chwilę to trwało zanim, jak to nazwał "spodobała mu się ta Pokusica mentalnie, bo nad tą fizyczną to  sobie dopiero popracujemy". Nie JA popracuję tylko MY. No i jakieś 5 tygodni temu się zaczęło. Znów unikam czekolady, znów nie żrę w MD, i ogólnie MŻ. I więcej się ruszam. Bo każdą randkę zaczynamy 6km spacerem. Bo na nocnej zmianie (recepcja) odrabiam się szybko i lecę na bieżnie na 2 godzinki, w ratach ale idę. 

I tym sposobem powoli ale znów w dół - ze 120 do 115,4. 

I wiecie co? Ja wcale nie wiem, czy T. to nowy towarzysz mojego życia. Mam wątpliwości. Ale jako motywator i "kat personalny" w moim przypadku działa. 

TYm razem mam cel -30. Potem pomyślę.

  • Pyniowa

    Pyniowa

    18 marca 2019, 00:43

    Też by mi się przydał taki motywator. Mój co najwyżej może mnie zaprowadzić do najbliższego MC i to autem, bo przecież za daleko, żeby chodzić.