Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Konie - moja pasja


Dziś moja druga jazda po kilkuletniej przerwie. Poprosiłam o lekcję na lonży, aby ćwiczyć jazdę bez strzemion. Ledwo co wykurowałam uda (a właściwie, mięsień krawiecki) po ostatniej, czwartkowej jeździe, ale nie mogłam dłużej zwlekać.
Dostałam superowego konia - klaczkę, która reagowała na moje pomoce (co się rzadko zdarza ). Pierwszy raz w życiu przeszłam ze stania do kłusa! No dobrze, były może ze dwa kroki stępa, ale w sumie to był taki stępo-kłus, wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi. A potem normalnie kłus! Hehe, sukces!

Sprawdzałam, ile kalorii się spala podczas jazdy konnej. Jedna strona mówi, że w pół godziny 375, a druga, że 153. Cóż... Taka jazda, jaką ja miałam, to co najmniej 200 spaliłam, bo kłus anglezowany bez strzemion i półsiad bez strzemion to wcale nie jest łatwe, gdy mięśnie ud nie działają jak trzeba.

Dodam jeszcze, że gdy jestem u rodziców, tak jak w obecnym czasie, to nie mogę ściśle przestrzegać 2. punktu diety leptynowej. Mianowicie, obiad mamy o 17:00 To jak dla mnie za późno na drugi posiłek a za wcześnie na ostatni. Robię więc tak, że koło 19:00 czy 19:30 zjadam jakieś jabłko czy inny owoc (ech, te dodatkowe cukry). I tak potem do śniadania mija około 12 godzin.

Oprócz tego, trudno mi przestrzegać ostatniego punktu, czyli ograniczenia węglowodanów. Po południowej przejażdżce rowerem (zaprawa przed końmi) wpadłam zmachana do kuchni i żądna energii po 5 godzinach niejedzenia spałaszowałam bułkę z masłem i z dżemem truskawkowym. A potem na obiado-kolację to, co mama ugotowała, czyli ryż z warzywami (praktycznie zero białka ) i na deser budyń czekoladowy. Ech...
Ale tak w ogóle to moja mama jest świetną kucharką i bardzo ją kocham