Dobrze, że pogoda nie dopisuje, bo nie muszę się pokazywać w zbyt wiele odkrywających ciuchach. Utknęłam w miejscu, odpuściłam sobie trochę dietę i ćwiczenia i jestem na siebie wściekła. Co nie oznacza, że się poddam. Nie, nie. Małe podsumowanie:
Tego się trzymam konsekwentnie od początku diety: - śniadanie z warzywami i owocami, najpóźniej 2 godziny po wstaniu - herbata bez cukru - 1, max.2 kawy w tygodniu - 5 posiłków co 2-3 godziny
Z tym nawaliłam: - jem nadal słodycze - opuszczam czasem obiad - jem po 21 - nie ćwiczę
No więc zaraz biorę się do roboty i jak tylko mały uśnie ( mam nadzieję, że szybko, bo bujam wózek nogą i zaraz mi kolano siądzie ) robię śniadanko i biorę się za ćwiczenia na płycie- fitness dla leniwych. Mam ją od stu lat, nie pamiętam skąd ale na pewno musiałam ją chociaż raz włączyć. Tak sądzę. Nic, zobaczymy. Na razie waga trzyma się blisko 64-65 kg. Do końca tygodnia muszę zjechać chociaż do 63,9. Zobaczymy, czy mi wyjdzie.
Chociaż i tak nie jest źle, bo spodnie mi zjeżdżają i niedługo muszę kupić nowe. No więc jednak coś się dzieje, mimo że waga nie spada.
mathka
1 czerwca 2010, 13:31Najważniejsze, że efekty widać po ciuchach - z wagą różnie bywa ;)
Kapek
1 czerwca 2010, 08:20Trzymam kciuki:)
krepelek
1 czerwca 2010, 08:12trzymam kciuki....walcz dalej...nie poddawaj się(: