Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Jak widać na pasku... dramat...


Dawno nie pisałam, nie było czsu i ochoty... wiadomo dlaczego. Przybyło 1,2 kg: wszystko przez wyjazd do Czech (Pifffko, smażeny syr z hranolkami itp.), a zaraz potem 3 dni we Władku (nawet pogoda była nienajgorsza), a tam mowy o diecie nie było . Wstyd mi za moją słabą - silną wolę i juz! A byłam taka dumna z siebie, że w 2 tyg. spadło mi 3 kg. I miałam nadzieję zobaczyć "5" z przodu... echhh....

Jutro znów dzień ważenia, a ja znów na diecie właściwie od 2-3 dni, wi,ęc w cuda nie wierzę. Chćby tam sie pokazało np. 60,5kg to bym była szczęśliwa, ze hej.... ale jak znam życie szału nie będzie.'

Jak dotąd do tej pory zjadłam dziś 1020 kalorii, a w tym pyszny obiad, zaczerpniety z przydrożnej knajpy w drodze do Władka: nazywa się "Na Pole". Sadzone jajka, młode ziemniaczki i zsiadłe mleko  przepychota. Więc mój Ukochany zażyczył sobie dziś taki, a nie inny posiłek i co było zrobić... jedyne 600 kalorii , za to reszta dnia bardziej dietetycznie: owoce, warzywa i tyle...

Po jutrze mam 4 dniową rotację z Poznania, znów ze 3 noce w hotelu i hotelowe, wyjazdowe żarcie. Akurat fart jest taki, że mam loty z moim Ł. więc będziemy się na wzajem dopingować... właściwie bardziej On mnie, bo ma silniejszą wole i wieksze samozaparcie. Ja się ewidentnie szybciej poddaję pokusom.

3majcie kciuki za jutrzejsze ważenie... może nie będzie dramatu...